Kolęda

Dwa tygodnie zostały do końca karnawału, co w naszej parafii przekłada się na dwa tygodnie do zakończenia wizyty duszpasterskiej, zwanej kolędą. Może nie ma co podsumowywać tego okresu, podobnie jak nie powinno się chwalić dnia przed zachodem słońca, jednakże postanowiłem kilka rzeczy napisać.

Ja co roku mam pewien problem z kolędą. Jaki? Przede wszystkim nie lubię chodzić jak żebrak pośród tych osób, które sobie tego nie życzą, albo traktują przyjęcie księdza jak tylko pewien kurtuazyjny zwyczaj związany z długą tradycją. Kolejna sprawa, to kolęda często kojarzy mi się z gonitwą od mieszkania do mieszkania oraz z, co by nie mówić, ogromnym zmęczeniem. Kolęda często jest dla mnie niełatwym obowiązkiem. Pod tym względem zapewne inaczej spojrzę na kolędę, gdy zostanę proboszczem i jednak będę szukał możliwości znalezienia dodatkowych pieniędzy na utrzymanie parafii. Bo chociaż zasadniczo nie chodzimy po kolędzie dla zarabiania pieniędzy, to jednak zebrane pieniądze są zastrzykiem gotówki na utrzymanie parafii.

Tegoroczną kolędę zacząłem spokojnie. Ja każdy sezon kolędowy wolno zaczynam. Później najczęściej przyśpieszam. Ale w pierwsze dwa dni kolędy wracałem mocno zmęczony. Czułem się wręcz „sflaczały”. Zwróciłem uwagę, że takie samo samopoczucie miewałem na początku posługi egzorcysty po trudnych modlitwach. Teraz takie zmęczenie po modlitwach występuje rzadziej, ale nieraz bywa. I doszedłem do wniosku, że moje zmęczenie kolędowe mniej wynika z ilości wykonanej pracy, co bardziej z walki duchowej, która się toczy. Nie pamiętam dokładnie o czym w te dwa pierwsze dni rozmawiałem, ale kojarzę, że były trudne rozmowy, w których chyba udało mi się kilka osób namówić na decyzję przebaczenia i wstępną decyzję powrotu do życia sakramentalnego po wielu latach.

Podobne rozmowy pojawiają się bardzo często przez mijający miesiąc. Ale zauważyłem, że na kolędę idę ze sporo większym spokojem. I mimo wszytko z mniejszym zmęczeniem. Co się stało? Poprosiłem swoją wspólnotę o modlitwę za mnie w trakcie kolędy i dostaję informację zwrotną, że ta modlitwa jest przynajmniej przez część osób prowadzona. Mam wrażenie, że moją walkę duchową rozłożyliśmy na barki wielu osób. To mi dodaje sił, ale także widzę owoce tego, co się dzieje.

Ktoś ostatnio mnie spytał, dlaczego jestem zmęczony na kolędzie, przecież to (niby) są miłe spotkania i rozmowy… Ale niestety osoby tak mówiące wyraźnie nie wiedzą, o co chodzi. Ja chyba w żadnej rodzinie nie opuściłem pytania o wiarę (no chyba, że to wynikało bezpośrednio z rozmowy, albo dobrze daną osobę znam – kilka było takich przypadków). I to najczęściej nie jest tylko kurtuazyjne pytanie o wiarę, bo zazwyczaj zaraz staram się pokazywać głębszą rzeczywistość tego, czego namiastką tylko było to, o czym mówili.

Myślę, że przez minione cztery tygodnie udało mi się namówić przynajmniej 6-10 osób do spowiedzi po latach (czasami ponad dwudziestu). Oczywiście trudno powiedzieć, czy te osoby do tej spowiedzi trafiły, albo trafią, ale część wyraźnie powiedziało, że to zrobi, a część mocno było poruszonych i widziałem, jak się łamali. Ileś osób chyba zrozumiało sens przebaczenia i z bólem serca byli gotowi to zrobić i najczęściej jednocześnie pójść do spowiedzi. Dwie albo trzy pary są skłonne wziąć ślub kościelny. Jedna pani, to aż nie potrafiła ukryć radości, że pomogłem jej zdjąć pewien ciężar, który „na barkach nosiła” i mocno utrudniał zawarcia sakramentalnego małżeństwa. Nad jednym panem się pomodliłem o uzdrowienie wewnętrzne (a także fizyczne), bo bardzo się obwiniał o spowodowanie wypadku wiele lat temu. Czy mu to pomogło? Nie wiem. Ale bardzo tę modlitwę przeżywał. Pomodliłem się też nad pewnym autystycznym dzieckiem.

To, co wspomniałem powyżej, to widoczne owoce kolędy. Tzn. może nie tyle widoczne, bo po owocach się pozna (po czasie). Być może nigdy nie będę wiedział ile z tych osób pójdzie rzeczywiście do spowiedzi, ile par weźmie ślub, ile serc (a może i ciał) będzie uzdrowionych. Nie wiem. Chciałbym to wiedzieć. Ale widzę, że Bóg działa. I widzę, że szczególnie takie rzeczy się dzieją, gdy przed pójściem na kolędę uwielbiam Boga, przyzywam Ducha Świętego na te wizyty i ogłaszam panowanie Jezusa.

Jezus, gdy wysyłał uczniów na ewangelizację, kazał iść tam, dokąd sam iść zamierzał. Ja wierzę, że przynajmniej w części tych domów Jezus rzeczywiście przyszedł, albo jeszcze przyjdzie. Rodzin i osób poruszonych tym, co mówiłem, o czym rozmawiałem, było sporo więcej. Ja tutaj napisałem tylko te najbardziej rzucające się w oczy przykłady. Ale najważniejsze chyba w tym, że być może wreszcie uwierzyłem, że kolęda, to taka ewangelizacja, podobna jak dwa tysiące lat temu. To nie jest tak, że teraz już idę z wielkim zapałem i radością. Ale Pan Bóg daje taki pokój. Przestałem się przejmować tym, że ta kolęda długo trwa, że może wrócę późno. W tym roku zasadniczo średnio czas kolędy zbytnio się nie zmniejszył od początku roku. Pan Bóg też pięknie ustawia, że jeśli gdzieś jest długa rozmowa i czas kolędy zdaje się wydłużać, okazuje się, że iluś innych osób nie ma w domu i tak późno nie kończę, albo inni księża pomagają mi kolędę skończyć.

W trakcie kolędy słyszałem oprócz wielu trudnych, także dobrych słów. Jakaś pani dziękowała mi za spowiedź. Pewna pani po półgodzinnej trudnej rozmowie powiedziała, że jest pod wrażeniem tego, że nie dałem się sprowokować i wyprowadzić z równowagi, mimo tego, że przyjmując mnie miała w sercu wiele żali, także do księży i jak sama stwierdziła „wypuszczała mnie” w różne sprawy chcąc chyba potwierdzić założoną przez siebie tezę, że z księżmi nie warto rozmawiać, bo często nic dobrego sobą nie reprezentują. Takie słowa niewątpliwie budują i pokazują, że warto iść i się nie zrażać tym, że nieraz jest się niemile przyjętym. Bo wielu ludzi szuka miłości i pragnie Boga, tylko nigdy nie miało okazji dobrych słów usłyszeć, a jakiekolwiek dobre doświadczenie miłości było kiedyś zniszczone. Jedna pani twierdziła, że jej nie przekonam do zmiany życia, bo ma znajomego księdza, z którym często rozmawia. I to się nigdy nie udało. I chociaż ona tego nie potwierdziła, to widać było, że otwiera swoje serce, a towarzysząca nam córka stwierdziła, że widzi, że w mamie coś się w podejściu zmieniło.

Naprawdę tegoroczna kolęda jest jakaś inna. Myślę, że duża w tym zasługa modlitwy mojej modlącej się wspólnoty, ale także niedawno poprowadzonego, ale i jednocześnie przeżytego kursu „Jan”. Myślę, że Bóg coś we mnie złamał i uzdrowił. Pokazał, że pięknie jest głosić Ewangelię i warto to robić. Nie wiem, na ile starczy mi zapału, bo przede mną kolejne kilkanaście intensywnych tygodni (końca kolędy oraz Wielkiego Postu), ale widzę, że Bóg mnie prowadzi, używa za narzędzie i jakoś się daję prowadzić. A tym, co mi naprawdę pomaga, to grono bliskich ludzi ze wspólnoty, szczególnie tych, z którymi ewangelizujemy, czy to przy kursach, czy przy modlitwach. Jak to dobrze, że Bóg daje takich ludzi. Z nimi i dla nich chce się żyć. I razem ludziom głosić, jak wielki jest Bóg.

Chwała Panu!

2 komentarze do “Kolęda

  1. Justyna

    Jakie to piękne i budujące, co Ksiądz napisał! Oby było więcej takich księży, którzy nie „odhaczaja” wizyty duszpasterskiej, ale podczas niej ewangelizują. Niech Duch Święty umacnia Księdza na tej drodze ewangelizacji! Chwała Panu!

    Odpowiedz
  2. jewka

    A ja tak się „zagadałam” z Księdzem który był u mnie z wizytą duszpasterską, że zapomniałam o pieniądzach …pomodlę się za proboszcza żeby był wyrozumiały 🙂

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.