Dziś niełatwy dzień, bo za mną trudny wieczór. Ale zanim o tym opiszę, to powiem o tym, co dobre w ostatnim czasie.
Myślę, że dobre rzeczy gdzieś się przewijają od pewnego czasu, mimo tego, że dużo trudności dookoła. Myślę, że istotnym momentem był 3 listopada i rozpoczęcie w naszej wspólnocie (dla osób, które są już drugi rok) Seminarium Uzdrowienia Wewnętrznego oraz moja decyzja wejścia bardziej w głąb w relacji do Boga. Kilka dni później pojawiło się pewne światło w tunelu, które pokazywało, że coś ważnego się szykuje. 8 listopada modliłem się wraz z ekipą egzorcyzmem nad pewną opętaną podopieczną. Przychodzi ona do mnie na modlitwy od około 4 lat. To niewątpliwie najcięższy przypadek, z którym miałem do czynienia jako egzorcysta. (Chociaż nie najcięższy, którym się zajmowałem – taki był jeszcze przed mianowaniem mnie egzorcystą.) Tego dnia w mojej głowie pojawiło się mocne przekonanie, że ta osoba będzie wolna dokładnie za miesiąc – 8 grudnia – w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP. Trudno stwierdzić, na ile to przekonanie/światło jest prawdziwe. Wierzę, na ile potrafię. A przynajmniej staram się wierzyć. Ja zazwyczaj nie mam jakichś świateł poznania. Ale w życiu już miałem kilka takiego typu i takiej mocy natchnień dotyczących przyszłości, które się sprawdziły. Wierzę, że tym razem też tak będzie.
Następna ważna rzecz, to wspominana już w poprzednim wpisie Msza św. z modlitwami o uzdrowienie i uwolnienie z 19 listopada. Dużo dobrych rzeczy się działo. I nie będę teraz tego opisywał. Tydzień później był Kurs Nowe Życie – ważny czas, pewno dobry. W niedzielę kilka ważnych osób w ekipie niemalże zaniemogło fizycznie. „Czuć było w powietrzu” ogromną walkę duchową. Nie zdążyliśmy odpocząć po kursie, a we wtorek modliliśmy się nad pewną znajomą kobietą o uwolnienie, uzdrowienie wewnętrzne, a także fizyczne. Kobieta ta ma od dawna bardzo poważną chorobę, która jednocześnie powoduje jej ogromne poczucie niższości. W trakcie modlitwy było światło potwierdzające potrzebę pomodlenia się o uzdrowienie fizyczne. Tak też zrobiliśmy. Udzieliłem także namaszczenia chorych. Na końcu modlitwy było też światło poznania, że coś ważnego się dokonało. Może jeszcze nie uzdrowienie fizyczne, ale pewno jakiś poważny proces się rozpoczął. Następnego dnia po modlitwie do tej kobiety zadzwonili ze szpitala i zaproponowano niedługi termin pewnej operacji, na którą czekała, a której efekt może mieć ogromne znaczenie dla jej zdrowia.
Ciekawostką może być to, że kilka osób z ekipy bardzo kiepsko się czuło tego dnia. Było wiele przeciwności. Jedna osoba wręcz nie dotarła na modlitwy z powodów od niej niezależnych. Złe samopoczucie różnym osobom z ekipy towarzyszyło także wczoraj. Oprócz tego były problemy w pracy, walka duchowa itp. Coś ważnego się szykowało. W ramach Seminarium Uzdrowienia Wewnętrznego planowaliśmy się pomodlić nad uczestnikami, jednocześnie pytając Boga o różne światła. To już na pewno było ważne. Ale tego dnia była jeszcze jedna modlitwa.
W ciągu dnia zamieniłem kilka zdań z pewną kobietą, która, jak stwierdziła „jest w trakcie poronienia”. Gdy dopytałem się jak należy to rozumieć, okazało się, że lekarz dzień wcześniej zdiagnozował zatrzymanie akcji serca u dziecka w łonie tej kobiety. Jednakże poronienia samego w sobie jeszcze nie było. Ważne do tej informacji dodać, że ta kobieta była już w trzeciej ciąży, a poprzednie dwie poroniła. I w głowie pojawiła mi się myśl, by ją zaprosić, by na koniec dnia się nad nią pomodlić, wraz z ekipą. Uświadomiłem sobie, że to, co mamy robić, to modlić się o wskrzeszenie (dziecka w łonie kobiety). Podjęliśmy modlitwę nad całym małżeństwem. Było wiele świateł poznania. Nie wiem, jaki owoc będzie tej modlitwy. Chciałbym usłyszeć, że dziecko zaczęło na nowo żyć. Może jednak nasza modlitwa pomoże otworzyć się na nowe życie. Teraz to w ręku Pana Boga. W nas jednak była radość. Jednakże trzeba jasno stwierdzić, że takiej radości nie miały wszystkie stworzenia we wszechświecie.
Wszelkie modlitwy, o których tu wspomniałem – czy to egzorcyzm nad moją podopieczną, czy modlitwa o uzdrowienie fizyczne znajomej kobiety, czy o przywrócenie życia poczętemu dziecku, a nawet modlitwy o uzdrowienie i uwolnienie po trzeciosobotniej Mszy św. i modlitwy w trakcie kursu Nowe Życie – na pewno nie podobały się szatanowi. Chyba aż za bardzo. Szczególnie, że on może już wiedzieć (wcześniej niż my), w jakim stopniu modlitwy te były owocne. Po modlitwach niektórzy z nas mieli pewne przekonanie, że coś będzie się szczególnego działo i… Niestety mieli rację.
Ponieważ wszystkie modlitwy skończyły się dosyć późno, a pogoda nie była najlepsza, postawiłem kilka osób odwieźć. Jechałem z najbliższymi moimi współpracownikami – zarządem naszej wspólnoty. Na jednym ze skrzyżowań staliśmy w ciągu samochodów. W którymś momencie usłyszałem huk, a drugi huk nie tylko usłyszałem, ale także poczuliśmy. Po chwili był jeszcze huk trzeci, który także poczuliśmy. Okazuje się, że jeden z samochodów nie wyhamował przed kolumną samochodów stojących przed światłami i uderzył w jeden. A potem kilka następnych samochodów zostało zniszczonych przez efekt domina. Mój samochód, mimo tego, że nie był pierwszy, ani ostatni w rzędzie samochodów, to chociaż może jechać na własnych kołach został najbardziej zniszczony.
Oprócz zniszczenia samochodu, które powinno się naprawić, wypadek (kolizja) nie pozostał obojętny na nasze zdrowie. Każdy z naszej czwórki jest obolały. Jednej osobie założono kołnierz ortopedyczny i ma go nosić przez 3 tygodnie i nie może przez ten czas prowadzić samochodu. Kolejna osoba z bólem pleców jeszcze dziś ma się zwrócić do lekarza. Trzecia osoba też na plecy narzeka. Ja na ból w klatce piersiowej. Ale mam nadzieję, że nic groźnego jednak się nie stało.
Do domu wróciłem około godziny w pół do pierwszej w nocy. A od 6 miałem dyżur w konfesjonale. Nie muszę chyba tłumaczyć, że słabą i krótką miałem noc. Co mam powiedzieć? Martwi mnie zdrowie dziewczyn. O samochód się naprawdę nie martwię. Nawet powiedziałem wczoraj Bogu, że jeśli dziecko o które się modliliśmy ma odzyskać życie, to jestem gotowy, by cały mój samochód poszedł do kasacji. Oczywiście, o ile nie pociągnęło by większych konsekwencji zdrowotnych.
Ktoś powie, że to wszystko przypadek. Ja jestem daleki od stwierdzenia, że to sprawka szatana. Ale na pewno złemu duchowi to wszystko musi się bardzo podobać. Kilkoro z nas miało wcześniej przekonanie, że jakoś „po tyłku” dostaniemy. I oby tylko tak to się skończyło. Przed chwilą dowiedziałem się, że ta opętana osoba, w której uwolnienie 8 grudnia wierzymy, dostała wirusa bostońskiego i nie będzie mogła być na planowanych modlitwach 6 grudnia. Także nie wiadomo, jak będzie przeżywała tę uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP. Wierzę, że Bóg sobie poradzi.
Te ileś różnych ataków, bardzo ciężkich dni i sam wczorajszy wypadek, najwyraźniej zapowiadają coś wielkiego, które będzie także naszym udziałem. Obyśmy się tylko nie wycofali i nie zwątpili. Bóg jest i działa. A szatan walczy. Na szczęście stoimy po stronie Zwycięzcy. Wraz z Jezusem także i my jesteśmy zwycięzcami. A według jednego z tłumaczeń Biblii nawet „więcej niż zwycięzcami”. Niech Jezus działa i zwycięża. A my pozwólmy Mu przez nas działać.
BŁOGOSŁAWIENI, którzy umieją słuchać i milczeć:
nauczą się wielu rzeczy nowych.
BŁOGOSŁAWIENI, którzy są wrażliwi
na prośby innych:
będą krzewicielami radości.
BŁOGOSŁAWIENI będziecie wy, którzy umiecie
strzec z wielką uwagą rzeczy błahych
i ze spokojem rzeczy bardzo ważnych:
zajdziecie daleko w życiu.
(św. Tomasz Morus)