Pragnę podzielić się z Wami pewnymi refleksjami, które zasadniczo dotyczą dwóch różnych spraw, chociaż, jak się okaże jakoś się łączą. Mam wrażenie, że o pierwszej sprawie w jakiś sposób krótko już pisałem na blogu. Druga dotyczy wczorajszych przemyśleń.
W szpitalu na moją propozycję udzielenia Komunii Św. nieraz słyszę „na razie nie”. Zazwyczaj odchodzę dalej, ale zdarza się, że pytam, co to znaczy „na razie”… Kiedy będzie „teraz”? Często po takim moim pytaniu następuje konsternacja. Ja nie czekając na wyjaśnienia sam często dopowiadam, że może nie warto czekać do momentu śmierci, na możliwość przyjęcia Pana Jezusa do serca, bo można nie zdążyć. Ja się domyślam, że to „na razie” dotyczy faktu, że te osoby jeszcze się w miarę dobrze mają i nie czują, by zbliżała się śmierć. Te osoby zapewne sprowadzają przyjęcie Komunii Św. do ostateczności, do momentu pożegnania z ziemią. Trochę to potwierdza wypowiedź pewnego młodego człowieka w szpitalu, który powiedział: „jeszcze nie jest aż tak źle, aby trzeba było przyjąć [Komunię Św]”.
Komunia Święta i Pan Jezus kojarzą się najwyraźniej tym osobom z czymś o pewnej wartości, ale tylko na moment śmierci. Ale dla niektórych osób Pan Bóg wpisuje się w „aż tak źle”. Bóg, który najbardziej kocha człowieka, który chce dać życie w obfitości i doprowadzić do pełni życia, jest traktowany jako ten, który na ziemi tylko utrudnia życie. A jak już człowiek będzie umierał, to najchętniej by sobie przypomniał o Bogu, Tyle tylko, że najwyraźniej w kategoriach jakiegoś amuletu – tak na wszelki wypadek – „nie zaszkodzi, a może pomoże”. Jaka jest wartość Boga dla tych osób? Jakaś jest. Ale nie w kategoriach obecnego życia.
Inne refleksje o wartości Boga naszły mnie wczoraj, gdy byłem na Adoracji Najświętszego Sakramentu na Jasnej Górze. Już nie pierwszy raz jako ksiądz ostatni dzień roku spędziłem w Częstochowie. Warto podziękować Bogu za mijający rok, wyciszyć się, na nowy czas, który Bóg daje. Ale w tamtej Kaplicy zwróciłem uwagę na coś chyba istotnego, chociaż zapewne niezbyt odkrywczego. Aby patrzeć na Jezusa w monstrancji musiałem spoglądać pod pewnym kątem. Naprzeciwko mnie stała bowiem pięknie przystrojona choinka. Zauważyłem, że przynajmniej kilkakrotnie moje myśli uciekały od Jezusa ku ozdobom choinkowym. I tak sobie pomyślałem, że najwyraźniej świecidełka są bardziej pociągające od samego Pana Jezusa. To niewątpliwie powoduje potrzebę bicia się w piersi, bo trochę pokazuje, jaka jest wartość Boga dla mnie. Przynajmniej w chwilach rozproszeń.
Uświadomiłem sobie, że przecież to nie tylko mój problem. Ale spróbowałem z Bogiem o tym porozmawiać, mówiąc, że gdyby Bóg był atrakcyjniejszy, albo by jawniej się ukazywał, to przecież wielu ludzi by częściej do Boga przychodziło, Jego szukało itp. Ale w moim sercu pojawiła się odpowiedź, którą nieraz sam ludziom udzielam. Mianowicie – pytanie, czy byśmy przychodzili dla Boga, czy dla atrakcji. Ale za chwilę przyszła jeszcze jedna myśl. Przecież już był moment w historii świata, gdy człowiek miał Boga na wyciągnięcie ręki. Mógł z Nim rozmawiać, śmiać się, przechadzać się, doświadczać Jego miłości. Ale to odrzucił. Coś innego wydało się atrakcyjniejsze niż Bóg.
Ta myśl dała mi takie przekonanie, że nie o atrakcje w tym wszystkim chodzi, nie o widzenie Boga, czy znaków. To wszystko już było. Nie tylko w Raju. Za Jezusem wielu ludzi chodziło, bo czynił cuda. Ale chwilę po rozmnożeniu chleba wielu ludzi od Niego odeszło, bo mówił niełatwe dla nich słowa. Można wiele widzieć, można doświadczać niewyobrażalnych cudów, ale jeśli człowiek nie uwierzy w Bożą miłość, nie uwierzy, że Bóg kocha tak szaloną miłością, że poświęcił życie Jednorodzonego Syna, dla naszego zbawienia oraz to, że gdy do czegoś wzywa, bądź wymaga, to wyraz Jego troski i miłości, to człowiek nie będzie przy Nim na dobre i złe.
Niewątpliwie godzina spędzona przed Najświętszym Sakramentem nie jest atrakcyjna, jeśli się patrzy tylko po ludzku. Potrzeba wejść w głębię tego wszystkiego co się dokonało 2000 lat temu. Zrozumieć, że „przyszedł On do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”; przyjąć wiarą, że to jest ten sam Jezus, który umarł na krzyżu dla naszego zbawienia. I chce, aby Jego owce miały życie i to życie w obfitości. Przy czym dotyczy to nie tylko nieba, ale i ziemi. Dlatego daje nam Siebie w Eucharystii i mówi „przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążenie jesteście, a ja was pokrzepię”. Tylko pytanie, czy ja w to naprawdę wierzę i czy jest to dla mnie taką wartością, dla której warto godzinę poświęcić…
Możemy się oburzać, bądź uśmiechać, na wypowiedzi iluś pacjentów szpitala, którzy mówią, że „jeszcze nie”. Oni chyba nie wiedzą, jaką wartość ma Pan Jezus. Ale warto się zapytać, czy ja jestem od nich lepszy, uciekając myślami od Pana Jezusa i podążając ku świecidełkom wokół…
Na koniec pewien „kwiatek” w kontekście wartości Boga oraz przyjmowania Komunii Św. Kilka dni temu spytałem pewnego człowieka, czy przyjmuje Komunię św. On odpowiedział, że tak. Ale gdy chciałem Jej udzielić, on najwyraźniej miał jakiś opór. Nie bardzo mogłem zrozumieć, o co chodzi. Dlaczego odpowiadając „tak” zaraz jest na „nie”, mimo tego, że podobno był wyspowiadany? Gdy próbowałem przekonywać i tłumaczyć, że Bóg pomoże w jego trudnościach itp., on wreszcie wypalił „ale ja nie mam pieniędzy”. Zrobiło mi się smutno, bo zostałem potraktowany jak akwizytor, który chce człowieka naciągnąć dla pieniędzy. Przez głowę przeszły mi pewne refleksje. Ciekawe, ilu ludzi nie chciało przyjąć Komunii Św., będąc przekonanymi, że za to się płaci? A także, dla ilu ludzi Bóg ma realnie (a nie teoretycznie) większą wartość od pieniędzy, czy też ogólnie spraw materialnych…?
A jaką wartość Jezus i Eucharystia mają dla Ciebie?
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Najpiękniejszy i najlepszy czas, to czas Mszy Świętej i adoracji.
Na adoracji po prostu jestem i towarzyszę w ciszy.
Staram się być jak najczęściej na Eucharystii w tygodniu. Wiem, nie jest obowiązkowa. Lubię ten spokój w Kościele, ludzie bardziej skupieni.
Wstyd mi jest tylko, że tak łatwo rezygnuję, mimo iż mogę w Niej uczestniczyć.
Często słyszę słowa ojca Augustyna Pelanowskiego: nie rezygnuj z Eucharystii i wtedy zbieram się w sobie.
Gdybyśmy tylko zrozumieli Kto na mas czeka w zaciszu Kościoła.
A na koniec dziękuję, że Ksiądz jest i dziękuję za każdą osobę duchowną i oby Pan dał nam świętych i licznych kapłanów!