W tym wpisie nie chodzi mi o przebaczenie ani mojemu winowajcy, ani grzechu penitentowi. Ostatnio jednak uświadomiłem sobie, że odpuściłem i dobrze się z tym czuję.
Nieraz ludziom mówię, że to nas najbardziej denerwuje, czego się spodziewamy, a nie otrzymujemy. I bardzo często naszym problemem są nasze oczekiwania. Człowiek wielokrotnie liczy na to, czy tamto i się denerwuje, że tego nie dostaje. Często ma to związek z pewnego rodzaju zazdrością. Kiedy osoba widzi u kogoś np. bardziej dostatnie życie, albo mniej chorób, a nawet nieraz i więcej łask od Boga, uświadamia sobie, że też tak chce. Oczekuje tego i denerwuje się, że nie jest w takiej sytuacji, jak ta inna osoba. Problemem jest to, że wielu ludzi jest przekonanych, że wiele rzeczy im się po prostu należy. Mają wyobrażenie, że Bóg, który wszystkich ludzi kocha, musi dać to, co jest zachcianką człowieka. A tak zazwyczaj się nie dzieje.
W takiej sytuacji człowiek czuje się bezradny, szuka winnego i zazwyczaj nie może znaleźć. Obwinia siebie, rodziców, księży i innych, a gdzieś w tle i Pana Boga – chociaż mało kto chce się do tego przyznać. I taki ktoś jest stale nieszczęśliwy. I tym swoim samopoczuciem zaraża innych.
Myślę, że w jakimś stopniu opisane wyżej mechanizmy dotyczą mnie. Ale mam nadzieję, że w pewnej mierze można mówić o tym w czasie przeszłym. Ja chyba po prostu odpuściłem walkę o swoje oczekiwania, wyobrażenia. Chociaż może to się nie spodobać niektórym członkom mojej wspólnoty (ale inni się ucieszą), to chyba przestałem aż tak walczyć. To nie jest tak, że wspólnota przestała być dla mnie ważna. Ale odpuściłem walkę, że musi być tak, jak mi się chce.
Widzę, że Bóg od jakiegoś czasu mnie łamał, bym odpuścił. Pamiętam, jak rok temu organizując jeden z kursów, doświadczałem nieustanne rzucanie kłód pod nogi. I doświadczyłem, że nie jest mile widziane robienie przeze mnie kursów. Już wtedy zacząłem się jakoś poddawać, chociaż nadal walczyłem. Później, gdy zapadła decyzja, że mam być kapelanem szpitala i usłyszałem, że mam się nie angażować w kursy… Też mnie to dobiło. Gdy w międzyczasie ze wspólnoty odeszło niemało osób, także mocno angażujących się, nie byłem szczęśliwy. Gdzieś we mnie było ileś walki, ale coraz więcej zniechęcenia.
Ostatnio jednak odpuściłem walkę. Stwierdziłem, że to bez sensu walczyć. Czym bardziej chcę po swojemu, tym gorzej wychodzi. Wiem, że w obecnej sytuacji, to od Boga zależy, czy ta wspólnota przetrwa i czy będzie wydawać nowe owoce. Czuję większą wolność i gotowość zostawienia tej wspólnoty, gdy będzie trzeba.
Jednocześnie przestałem odczuwać chodzenie do szpitala, jakbym był męczennikiem, ale jako szansę do tego, aby ludziom zanosić Jezusa, a niektórych przygotować na zbawienie.
Kiedyś cytowałem już tutaj pewne proroctwo, które ktoś kiedyś względem mnie wypowiedział. To były słowa Jezusa do św. Pawła: „Ale podnieś się i stań na nogi, bo ukazałem się tobie po to, aby ustanowić cię sługą i świadkiem tego, co zobaczyłeś, i tego, co ci objawię. Obronię cię przed ludem i przed poganami, do których cię posyłam, abyś otworzył im oczy i odwrócił od ciemności do światła, od władzy szatana do Boga. Aby przez wiarę we Mnie otrzymali odpuszczenie grzechów i dziedzictwo ze świętymi” (Dz 26,16-18). Niedawno zacząłem się zastanawiać, czy te słowa dotyczą modlitw o uwolnienie, jak jeszcze niedawno myślałem, czy jednak głoszenia Ewangelii i walki o człowieka przed końcem życia, która toczy się także w szpitalu.
Myślę, że moje tytułowe odpuszczenie ma chyba związek z pewnymi proroctwami. Czuję, że za bardzo podświadomie skupiałem się na tym, do czego wielkiego Bóg mnie zaprasza. Ostatnio jestem przekonany, że w dużej mierze były to fałszywe proroctwa, chociaż na pewno nie wszystkie. A teraz przynajmniej staram się tak żyć, jakby ich nie było. Bo ja chyba coraz bardziej skupiałem się na tych ważnych proroctwach i na tym, co może mi Bóg dać, niż na samym Bogu.
Myślę, że podobne refleksje przyczyniły się do tego mojego tytułowego odpuszczenia. Ale niewykluczone, że w tych refleksjach pomocna była wypowiedź założyciela Szkół Nowej Ewangelizacji, Jose Prado Floresa. W swojej konferencji wygłoszonej do odpowiedzialnych naszych Szkół przyznał się, że niedawno uświadomił sobie, że się zakochał… Pamiętam, jak kiedyś mówił o zakochaniu w Jezusie. Teraz jednak przyznał się do zakochania w swoim dziele, czyli w Szkole Ewangelizacji Świętego Andrzeja. I uznał potrzebę nawrócenia. Ja doszedłem do wniosku, że to trochę przypomina moją sytuację. Wprawdzie już dawno ważnym tematem dla mnie było pytanie „dzieło Boga, czy dzieło dla Boga?”, ale teraz wróciło to na nowo. Ja mam wejść w bliższą relację z Jezusem, a On się wszystkim zajmie. Jeśli Wspólnota jest Jego dziełem, to On ją będzie prowadził, nawet, jeśli wydaje się, że ja nie mogę zbyt dużo robić. A jeśli Wspólnota, to tylko nasze ludzkie dzieło, to…. Może lepiej by jej nie było. Albo, by Bóg wszystko oczyścił. I oczyszcza. I wierzę, że moje odpuszczenie jest tego etapem.
Co będzie dalej? Nie wiem. Ja mam większą wolność. Nie walczę. Przyjmuję to, co Bóg daje, także przez decyzję przełożonych. I mam sporo większy pokój w sercu. Nie zdziwiłbym się, gdyby z tego były większe owoce. Ale się na tym nie skupiam. Przestałem walczyć, bo wierzę, że Bóg ze mną (lub we mnie) zwyciężył.
I wierzę, że Ty, drogi Czytelniku, jeśli masz sprawy, które Cię nurtują, czego oczekujesz, a nie dostajesz, przestań o to nazbyt walczyć. Powierz to Bogu, a On się tym zajmie. Oczywiście… nie odpuszczaj walki z grzechem. Odpuść jednak walkę o coś dobrego, lepszego niż masz.
Głęboki wpis.
Jestem uczestniczką pierwszego Księdza kursu Nowe Życie na Ochocie 🙂
na Wspólnotę nie zdecydowałam się… to nie był mój czas i może charyzmat?
Osobiście już nie walczę. Idę na adorację w ciszy. Po prostu jestem i towarzyszę. Ale, czasami „kombinuję”. Idę do Mamy Maryi i proszę o Jej wstawiennictwo. Jej Syn niczego nie odmówi…