Refleksje po ŚDM – z innej strony

Większość poniższego tekstu napisałem wczoraj w pociągu wracającym z Krakowa po Światowych Dniach Młodzieży. Może dzięki Bogu, że nie udało mi się wtedy zalogować do konta tego bloga, bo już wczoraj przed północą mogłyby się pojawić tutaj trudne słowa. Trudne, bo i całość mojego wyjazdu, a także i przygotowania do tego, łatwe nie były. Stwierdziłem jednak podczas dzisiejszej Mszy św., że odpuszczę opublikowanie fragmentów dotyczących swoich frustracji, żali itp. Co to komu by dało? To, że bym wzbudził litość iluś czytelników? Wiadomo, że emocje swoje warto wyrażać. A ksiądz też człowiek i emocje swoje ma. Ale to bardziej by skupiało na sobie, zamiast na Bogu. A przecież ten blog ma tytuł „Bóg wie, co robi”. Więc chociaż piszę tu także o sobie i swoim szukaniu Boga, to jednak lepiej się skupić na Bogu. Więc tutaj wstawię fragmenty moich późnowieczornych „wypocin”, które raczej wskazują na pozytywy mojego wyjazdu na spotkanie z papieżem i młodzieżą. Pokazują one to, że mimo tego, że po ludzku odbieram wyjazd jako nie do końca pozytywny, to jednak w sensie Bożym to był dobry czas.

Jedna sprawa, to ogromne „ciary”, gdy Papież przechodził przez Bramę Miłosierdzia. Doświadczyłem wewnętrznie mocy Boga działającego w tym wydarzeniu i takich wewnętrznych Słów, raczej od Boga, że dobrze, że tam jestem.

Kolejna sprawa, to spotkanie z osobami, których dawno nie widziałem oraz modlitwa wraz z nimi nad pewną poważnie chorą znajomą. Trudno w tej chwili mówić o owocach tej modlitwy, ale jestem przekonany, że ta miała w sobie moc. Tym bardziej, że ta osoba mówiła, że owa modlitwa dodała jej sił do przetrwania całości wydarzenia, a nawet do pokonania dużej ilości drogi na pieszo.

Kolejna dobra rzecz, to dzisiejsze modlitwy w kwestii deszczu. Gdy w drodze powrotnej zaczęło padać, pomodliłem się w towarzystwie tej omadlanej wcześniej znajomej, by Bóg maksymalnie za 5 minut zakończył deszcz, a jeśli ma sporo padać, to niech to będzie wtedy, gdy my już dojdziemy na miejsce i będziemy bezpieczni. I tak właśnie się stało. Prawie dokłanie po 5 minutach, może bez kilku sekund, deszczu już nie było. Później jeszcze troszkę deszczu się pojawiło, ale nic poważnego. Ogromna ulewa się zaczęła chwilę po naszym dojściu na dworzec.

Także i w pociągu, którym wracamy, gdzie jest zupełnie inaczej niż miało być, Bóg daje mi wiele spokoju i chyba zwiększył pokłady moich mocy fizycznych. Widać, że Bóg daje ludziom łaskę wtedy, gdy jest ona potrzebna. Wcześniej brakowało mi sił, ale teraz, gdy inni przeżywają frustracje i z sił opadają, ja ileś sił dostałem. Teraz, gdy sytuacja się normuje, moje siły się zmniejszają, ale widocznie aż tyle w tej chwili nie trzeba.

Zatem, już podsumowując znowu dziś pisząc, było ileś momentów, które pokazały Boga, który zdaje się mówić: „Jestem i czuwam i chociaż po ludzku jest Ci ciężko, to ja Cię nie zostawię. Chcę, abyś poszedł tam, gdzie ja Cię posyłam i robił to, co ja chcę, byś robił”. Zatem cieszę się z tego wyjazdu. Mimo, że po ludzku trudno tę radość dostrzec, a raczej zmęczenie. Ale wierzę, że ten wysiłek nie pójdzie na marne, podobnie jak ileś rozmów, które z różnymi osobami odbyłem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.