Wprawdzie opisywane w poprzednim wpisie odpuszczenie miało miejsce nie kilka dni temu, a raczej kilka tygodni, o ile nie dłużej, to bardzo szybko po tym wpisie zauważyłem dobre owoce tamtej decyzji.
Jedna sprawa, o której pisałem, dotyczyła przekonania, że Bóg chce, abym ludzi wyciągał z ręki złego ducha także (a może przede wszystkim) w szpitalu. I w ciągu kilku dni to zaczęło się dziać na oczach. Miałem kilka spowiedzi osób, które wyjątkowo długo się nie spowiadały. Poprzedzone było to rozmowami przy łóżkach pacjentów i zachętą do tego, by coś zrobić. Większość tych osób niewątpliwie jest bliżej końca życia niż jego początku. A niektórzy być może są już bardzo blisko końca ziemskiej drogi.
Oprócz kilku spowiedzi w szpitalu miałem takie rozmowy, które zapewne przełożą się na życie sakramentalne. Niektóre osoby nawet sobie nie zdawały sprawy, że mogą postarać się o korzystanie z sakramentów. Dawno miały rozwód, ale w niektórych z nich pokutuje przekonanie, że są już przegrani, wręcz bez szans przed Bogiem. Cieszę się, gdy mogę zobaczyć uśmiech na twarzach i powrót nadziei w oczach i sercach tych ludzi.
Podobną rozmowę nota bene miałem i podczas wizyty duszpasterskiej. Rodzina na moje pytanie o życie sakramentalne stwierdziła na początku, że wie, co ja chcę powiedzieć i najwyraźniej podniosła gardę, będąc przygotowanym na cios i słowa o potępieniu. A kiedy powiedziałem o możliwościach powrotu do życia sakramentalnego, to chyba sami nie dowierzali, że nikt ich nie chce potępiać, tylko dać kolejną szansę.
W ogóle, to cieszę się z chodzenia po kolędzie. Oczywiście jest to męczące. Szczególnie w te dni, gdy mam dyżur w szpitalu i gdy zdarzają się trudne rozmowy, czy szpitalne spowiedzi. Ale to chyba już nie pierwszy rok. Myślę, że tu spora zasługa ks. proboszcza, bo w naszej parafii nie gonimy z kolędą. Ja nigdzie nie pijam herbatek, czy zasadniczo nie jadam tego, czym ludzie chcą poczęstować, ale mi sporo czasu zajmują rozmowy. Nie zawsze łatwe, ale zawsze próbuję zasiać choć odrobinę Dobrej Nowiny, bądź refleksji zachęcającej do nawrócenia. W wielu parafiach nie byłoby szans na takie rozmowy, bo wejść jednego wieczora bywa sporo więcej.
Z innych rzeczy, które pozytywnie zaskoczyły już po moim wpisie o odpuszczeniu, to wczorajsza rozmowa w kancelarii. Pewien pan przyszedł zamówić Mszę św., ale przy okazji, widząc mnie powiedział, że chciałby powiedzieć świadectwo na modlitwach po Mszy św. o uzdrowienie i uwolnienie. Wprawdzie to, co chce kiedyś publicznie powiedzieć, a wczoraj się ze mną podzielił, nie opisuje spektakularnego cudu, ale niewątpliwie pokazuje działanie Boga i Jego troskę, która także przekłada się na uzdrowienie relacji i przygotowanie do pożegnania się z bliską osobą. I ważnym elementem tego wszystkiego była nasza Msza św. kilka lat temu. Ja kiedyś mocno naciskałem na to, by były świadectwa. Ale już jakiś czas temu odpuściłem. A teraz, gdy ogólnie odpuściłem, Bóg chyba przywraca możliwość dawania świadectw. I może niedługo te świadectwa zaczną się pojawiać na naszych wspólnych modlitwach.
Wczorajsza Msza św. z modlitwami o uzdrowienie i uwolnienie pokazała chyba jeszcze jeden owoc mojego odpuszczenia. Już samo przygotowanie było nad wyraz spokojne. Tradycyjnie jeden dzień postu o chlebie i wodzie, jeden bardzo długi spacer z wyciszeniem się i przemyśleniem homilii w trakcie kolędowym się nadzwyczaj łatwo udały. A wczorajsza Liturgia Słowa, szczególnie pierwsze czytanie, na którym chciałem oprzeć homilię, nie była łatwa. Ale Bóg w którymś momencie dał mocne natchnienie, jak do tego podejść. Wiem, że mówiłem wczoraj nie łatwe słowa, być może jakieś osoby oburzone mogą wręcz pójść na skargę na mnie. Ale wierzę, że dla iluś osób te słowa mogą być wręcz uwalniające.
Wczoraj też mimo długiego dyżuru w kancelarii i innych przygotowań, udało mi znaleźć czas, by podjechać do jednej z parafii na godzinną Adorację Najświętszego Sakramentu. Tam przyszło wyciszenie, ale także m.in. przyszedł do głowy szczegółowy plan nabożeństwa.
Później i samo nabożeństwo było dobre. Już samo rozstawienie sprzętu było wyjątkowo sprawne. Nie pamiętam kiedy tak szybko udało się rozstawić komputer i podłączyć go do rzutnika. Myślę, że po części to zasługa dziewczyn z naszej Wspólnoty, które mają coraz większą wprawę. Dotychczas jednak ja niemalże zawsze musiałem im pomagać, bo komplikacje sięgały zenitu. A ja, mimo dużego doświadczenia komputerowego miałem spore problemy. Nieraz do prawie samej Mszy św. walczyliśmy, aby coś dało się wyświetlać. A tu już po 5 minutach przygotowań było wszystko gotowe. Później wręcz nie wiedziałem, co mam z sobą robić, tyle miałem wolnego czasu przed Mszą św. Zatem po prostu dodatkowo się pomodliłem. Później jeszcze na spokojnie pomodliliśmy się w ileś osób ze Wspólnoty.
Nabożeństwo było bardzo spokojne. Jakoś dobrze mi się modliło. Jedna z osób modlących się osłonowo też mówiła, że wyjątkowo było spokojnie. Trudno powiedzieć, jakie będą owoce tych modlitw. Jednakże na wczorajsze moje pytanie do ludzi, kto uważa, że Bóg względem nich działał, rękę podniosło więcej osób niż zazwyczaj przy podobnych moich pytaniach. A ludzi było chyba trochę mniej.
Czego to zasługa? Może tej dodatkowej Adoracji, może modlitwy, może tego szpitala, rozmów, czasu… Może to ta kolęda jakoś otwiera na Ewangelizację. Ale łączę to z tą decyzją odpuszczenia. Pisałem, że nie wykluczam większych owoców. I kto wie, czy to się właśnie nie realizuje. Oby… Niech Bóg będzie w tym uwielbiony. Chwała Panu!