Byłem ostatnio w kolejnym sanktuarium. Przeszedłem Drogę Krzyżową i uderzyło mnie przedstawienie w rzeźbie pierwszej stacji. Dwie postaci: sądzony Jezus oraz Piłat, obmywający ręce nad misą. I tak mnie w tamtej chwili dotknęło, chociaż dobrze znam tę scenę z Ewangelii, że chyba jestem jak ten Piłat. To chyba nie jest tak, że ja sądzę Jezusa i obmywam ręce, zgadzając się na zabicie mojego Pana i Zbawiciela. Ale mam wrażenie, że obmywam ręce i poniekąd wyrażam zgodę – „rób Jezu, ze mną, co chcesz”. Niby nic złego w tym nie jest. Przecież na tym polega ogłoszenie Jezusa Panem, kluczowa decyzja w otworzeniu się na zbawienie. Ale w trakcie tej Drogi Krzyżowej uświadomiłem sobie, że ja nie tyle się zgadzam na Wolę Bożą, co zrzucam całą odpowiedzialność na Jezusa.
Czuję, że u mnie jest to pójście na łatwiznę i powiedzenie mniej więcej takich słów: „W porządku, wezmę to i to (w sensie krzyż), ale jeśli Ci na czymś Panie zależy, to Ty się tym zajmij” (i znowu nic złego jeszcze w tym nie ma). Ale u mnie jest niejako dodanie „ale to nie moja sprawa” lub „nie biorę odpowiedzialności za to wszystko”. Wprawdzie Jezus ogłasza, że przyszedł, aby nam służyć, ale to nie znaczy, że ja mam sobie z Jezusa robić służącego, który mnie wyręcza w decyzjach, załatwianiu wielu spraw. To ja mam stawać się sługą. I chociaż mam się zgadzać na wolę Boga, a także prosić o pomoc Jezusa, by pomógł mi moją służbę jak najlepiej wypełnić, to nie znaczy, że mam nic nie robić, tylko obmywać ręce.
Bóg stwarzając człowieka mówił: „czyńcie sobie ziemię poddaną”. Teoretycznie mógłby za nas wszystko zrobić. Ale nie prowadziłoby to do rozwoju. Człowiek potrzebuje się zmierzyć z trudnościami, wysiłkiem, czasami błędnymi decyzjami. Bóg wspiera człowieka w jego drodze, ale nie zastępuje tego, co człowiek powinien sam zrobić. Nieraz Stwórca wręcz dopuszcza sytuację, w której człowiek nie dostrzega Boga i czuje się opuszczony, aby sam wreszcie wziął się do roboty. Nieraz, jak w moich poprzednich wpisach, idzie drogą, którą by nie chciał, ale taką, która jest wpisana w plan Boży. Tyle tylko, że nie można jak Piłat obmyć rąk i nie brać żadnej odpowiedzialności. Innymi słowy nie można zatrzymać się na stacji pierwszej Drogi Krzyżowej, ale przejść do drugiej i wziąć na ramiona swój krzyż, a potem do kolejnych, aż po grób i zmartwychwstanie. Na drodze będą różne upadki, różne zniechęcenia, różne osoby, ale razem z Chrystusem i wspierającą Maryją damy radę przejść aż do końca i zwycięstwa. Zatem nie ma co narzekać, nie ma co czekać, aż Pan Bóg się wszystkim zajmie. Zacząć iść i działać, a Bóg niech się zajmie nakierowaniem nas na właściwą drogę.