Dzisiejsza Ewangelia o tytułowym bohaterze mojego bloga zmobilizowała mnie to innego spojrzenia na tę historię. Także w kontekście uzdrowienia. Tym razem bardziej serca i emocji, ale pewno i wiary…
Na początku warto sobie przypomnieć, że „Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.” (Hbr 4,12). jest żywe. I chociaż rzecz działa się 2000 lat temu w Ziemi Świętej, to tak naprawdę jest aktualna w obecnych czasach i w każdym miejscu. Także w Twoim sercu.
Spotkanie Jezusa z Bartymeuszem dokonuje się u bram Jerycha. Miejsce cudu wbrew pozorom może mieć znaczenie w sensie zrozumienia tego, co Jezus robi. Jerycho, to jedno z najstarszych miast na świecie, a na pewno z miejsc, które odwiedzał Jezus. Dodatkowo jest to miasto położone w ogromnej depresji. 270 metrów pod poziomem morza, to jedno z najniżej położonych miejsc w świecie. I do takiego miasta przyszedł Jezus… Dlaczego przyszedł? Poszukajmy odpowiedzi w wersecie poprzedzającym dzisiejszą Ewangelię. Brzmi on dokładnie tak: „Tak przyszli do Jerycha. Gdy wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha…” (Mk 10,46). Zatem nie wiemy, co tam robił. Po prostu przyszedł i wychodził. Zapewne jedynym celem przyjścia do tego starego i będącego w depresji miasta było uzdrowienie Bartymeusza.
Co wiemy natomiast o Bartymeuszu? W sumie niewiele. Na pewno był niewidomym żebrakiem. Niby miał na imię Bartymeusz. Ale nie jest to jasne, bo Bartymeusz, to dosłownie znaczy „syn Tymeusza”. Czyli jeśli coś o nim wiemy, to tylko czyim był synem.
Ale tak, jak spotkanie w Jerychu, historia dokonuje się także w Twoim sercu. Jezus wchodzi w najgłębsze i najstarsze doświadczenia Twojego życia. Zapewne sięgające relacji z Twoimi rodzicami. Gdy w sumie nic innego się nie liczyło. A teraz siedzisz na granicy życia, czujesz się bez wartości. Jesteś ślepy, nie widząc miłości i swojej wartości i o nie żebrzesz. Bo gdzieś Ci tego zabrakło. Być może nigdy nie było od urodzenia. I w sumie mógłbyś coś robić, ale nie masz siły, ochoty. Jesteś w depresji. Nie widzisz nic. Czyli także sensu tego wszystkiego.
A Jezus specjalnie do Ciebie przyszedł. On przyszedł na ziemię nie tyle do wszystkich ludzi. Ale konkretnie do Ciebie, aby Cię wyciągnąć z tej ślepoty, abyś nie musiał więcej żebrać, nie musiał więcej pragnąć, by Twoje życie nabrało blasku i było życiem w obfitości.
Cud dokonuje się u wejścia do Jerycha. To jak w tym tekście z Apokalipsy… „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną.” (Ap 3,20). Bartymeusz usłyszał… A jednocześnie nie doczekał się momentu, w którym Jezus do niego podszedł. Musiał sam zrobić krok. A nawet ileś kroków i otworzyć drzwi…
My nieraz czekamy, aż Jezus się nami zajmie. A tu Jezus mówi: „Zawołajcie go”. Czyli każe nam przyjść. Oczywiście bardzo jest istotne to, co się działo przed zawołaniem przez Jezusa. Właśnie to usłyszenie o Jezusie.
Zawsze jest pytanie, czego słuchamy. Co mógł usłyszeć Bartymeusz? Jeśli wołał „Synu Dawida”, to uznawał Jezusa jako króla i Pana. Jeśli wołał „ulituj się nade mną”, to uznawał Jezusa za Zbawiciela. jeśli mówił „Rabbuni”, to ogłosił Jezusa osobistym, kochanym nauczycielem. Pewno wiele z tego usłyszał. Ale przeszedł do osobistych wyznań. W wierze kluczowa jest osobista relacja z Jezusem, szczególnie jako Panem. Jednocześnie wielu z nas ma wrażenie Boga, jako surowego sędziego, który chce naszego cierpienia, który nie interesuje się naszym problemem i który nie kocha.
Świadomość tego, jak ważna jest pomoc Jezusa w życiu Bartymeusza spowodowała, że nie poddał się w wołaniu, mimo tego, że Jezus sprawiał wrażenie, jakby Go sprawa niewidomego żebraka nie interesowała. I mimo tego, że ileś ludzi nastawało, aby umilkł. Ileś ludzi nieraz wmawia Tobie, że nie masz wartości, że jesteś taki słaby, że nikt się Tobą nie interesuje, nawet Pan Bóg. Być może wiele razy słyszałeś, że bez sensu, abyś się dalej modlił, bo Bóg Cię nie słucha i Ci nie pomoże. A tu potrzeba wiary, determinacji i wytrwałości, jaką miał Bartymeusz.
Sama świadomość zawołania przez Jezusa była dla bohatera dzisiejszej Ewangelii niejako uzdrawiająca. On zerwał się na nogi. Już nie myślał o tym, jak mu źle, nie czekał, aż ktoś do niego podejdzie. Sam się ruszył. Zobaczył, że jednak jakieś znaczenia ma dla Boga. I to niewątpliwie było już istotne. Nieraz doświadczenie swojej wartości i poczucia, że jest się ważnym dla kogokolwiek, a szczególnie dla Boga, ma większe znaczenie niż uzdrowienie fizyczne. Ale ta świadomość przełożyła się na jeszcze większą determinację niż wielokrotne wołanie Bartymeusza. Zrzucił swój płaszcz – jedyne jego okrycie przed zimnem w tamtym rejonie, może śmiercią. Ponieważ tam był tłum, musiał zaryzykować, że nigdy już płaszcza nie znajdzie. Ale to doświadczenie, że zainteresował się nim Jezus było tak uwalniające, że nic więcej dla niego się nie liczyło. Warto zwrócić uwagę, ze płaszcz, zapewne ze skóry wielbłądziej, ważył około 15 kg. Zatem Bartymeusz pozbył się wszystkiego, co utrudniało mu zbliżenie się do Zbawiciela.
Był gotowy na stratę. Zaryzykował wszystko, aby osiągnąć to, czego pragnął. Jakże często my boimy się zaryzykować dla Boga. Mamy swoje zabezpieczenia, potrzebujemy poczucia kontroli. Bogu zostawiamy tylko kawałek uchylonych drzwi naszego życia. I mamy pretensję, że On całkowicie nas nie uzdrawia.
Przed Bartymeuszem było jeszcze jedno ważne zadanie. Musiał podjąć decyzję. Jezus pytał Go: „Co chcesz, abym ci uczynił?” (Mk 10,51). Wygląda na to, że mógł wybrać jedną rzecz. Mógł prosić o pieniądze. A wybrał wzrok. Iluż to ludzi żebrzących prosi o pieniądze, a nie o uzdrowienie? Jakże często my prosimy o jakieś mało istotne rzeczy, a nie prosimy o to, co naprawdę ważne. Jakże boimy się zaryzykować. Jakże boimy się poznać prawdę o nas, o naszych potrzebach, słabościach, pragnieniach. A Jezus mówił: „Poznacie prawdę, a prawda Was wyzwoli” (J 8,32). A Ty co byś wybrał? Możliwość zobaczenia swojej wartości i bycia kochanym przez Boga, czy pieniądze, dobrą pracę, władzę i ogólnie Twoje plany na życie?
I wreszcie dokonuje się cud. Jezus nie mówi „przejrzyj”. Chociaż tak jest w innych Ewangeliach. W tej, według Świętego Marka, w której jako jedynej pojawia się imię Bartymeusz, Jezus mówi: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła” (Mk 10,52a). Wygląda na to, że Jezus wiedział, że problemem Bartymuesza nie był sam wzrok, ale właśnie to, że nic z sobą nie robił. Wolał siedzieć, żebrać, marudzić i narzekać. A Jezus najpierw kazał mu przyjść do siebie, a potem kazał iść dalej. Nieraz nasz problem jest gdzie indziej, niż nam się wydaje. Nieraz za bardzo skupiamy się na sobie, zamiast działać. Święty Paweł pisał, że „Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8,28). A to znaczy, że Twoje przeciwności, choroby, rany itp. są po coś. I służą dobru. I nie czekaj, aż Jezus za Ciebie to zrobi, tylko idź i rób. W księdze Izajasza czytamy: „Zaiste, podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa.” (Iz 55,10-11). A to znaczy, że jeśli Bóg z jakiegoś powodu dopuścił Twoje problemy, to dopóki nie zrobisz tego, jaki jest Boży zamysł, dopóty w tym problemie będziesz trwał. Więc nie czekaj na „gwiazdkę z nieba”, tylko rusz się i idź.
I jeszcze kilka myśli na koniec. Bartymeusz poszedł za Jezusem. Jeśli masz zostać uzdrowiony, a nie zamierzasz kroczyć za Jezusem, to możesz się przeliczyć. Ważna jest także wspólnota ludzi, z którymi będziesz wielbił Boga. A nade wszystko ważna jest wiara, która jest pełna determinacji, wytrwałości i poświecenia. Bo to ona Bartymeusza uzdrowiła.
Podsumowując. Jezus chce wejść do Twojego życia i go uzdrowić. Wchodzi w głębiny Twojego życia, Twojej historii, Twojej rodziny. Posłuchaj Jego głosu, uznaj Go za swojego Pana i z determinacją krocz za Jezusem, dokonując właściwych wyboru, będąc gotowym stracić to, co Ci utrudnia drogę do Boga. A przejrzysz na oczy. Może niekoniecznie oczy ciała. Ale oczy serca. Zobaczysz swoją wartość. Zobaczysz, jak jesteś kochany i masz wielkie znaczenie u Boga. A potem idź i dziel się doświadczeniem wiary z innymi.
Dzięki!! Wiele fajnych myśli.
Natomiast takie stawianie sprawy mocno frustruje: „A to znaczy, że jeśli Bóg z jakiegoś powodu dopuścił Twoje problemy, to dopóki nie zrobisz tego, jaki jest Boży zamysł, dopóty w tym problemie będziesz trwał. Więc nie czekaj na “gwiazdkę z nieba”, tylko rusz się i idź.”
Żeby to było takie proste, wiedzieć, jaki jest Boży zamysł i gdzie należy podążać…
Jezus nie powiedział Bartymeuszowi gdzie ma iść. A ten poszedł po prostu za Jezusem. Nie czekał na konkretne decyzje, światła poznania itp. Jezus mówił, że każdy, kto szuka, znajdzie. Trzeba po prostu iść za głosem serca, byle nie poprzez grzech. A Bóg poprowadzi.
To jest chyba najtrudniejsze: „Mamy swoje zabezpieczenia, potrzebujemy poczucia kontroli. Bogu zostawiamy tylko kawałek uchylonych drzwi naszego życia.”.
I to nawet nie jest kwestia zabezpieczeń materialnych ale bardziej tych mentalnych obsesji, że trzeba to czy tamto, że muszę…bo inaczej wszystko się zawali. Doświadczam właśnie wrzucenia mnie przymusowe odpuszczenie tej kontroli i może właśnie po coś to dostałam:)
No… ma to sens… Po coś to wszystko jest. Tylko trzeba powiedzieć Bogu…”OK. Odpuszczam. Bierz wszystko, co chcesz”.