Mając chwilę refleksji, w mojej głowie pojawiły się słowa, które wypowiedział Jezus do Świętego Piotra. „Gdy byłeś młodszy opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz.” (J 21,18). To poniekąd była też zapowiedź śmierci Piotra. Czuję, że te słowa są dla mnie ważne. Niezależnie od tego, jaka ma być moja śmierć, chociaż czuję, że może to nie być spokojna śmierć ze starości, to widzę, jak Bóg mnie obecnie prowadzi. Nie chodzę, gdzie chcę, tylko tam, gdzie mnie ktoś inny posyła. Przykładowo chciałbym bardziej zaangażować się w Szkołę Nowej Ewangelizacji, a jestem bardziej posłany do szpitala.
Ale tak sobie myślę, że to przecież nie dotyczy tylko mnie. Przecież w wielu małżeństwach tak jest, a przynajmniej w zdrowy sposób to dosyć normalne. Starość, czy może bardziej dojrzałość, to gotowość pójścia inna drogą, niż by się chciało. To nie pójście na skróty, co wygodne itp., ale pójście tam, gdzie ktoś Cię poprowadzi.
Ale tu pojawiają się takie kwestie:
1. Czy mam czekać na to, aż ktoś inny mnie pokieruje w życiu? Nie do końca. Człowiek przy Sadzawce Owczej czekał, aż ktoś go wprowadzi do uzdrawiającej wody. Ale to Jezus go uzdrowił. To Jezusowi trzeba dać się poprowadzić. Chociaż nieraz trzeba na to czekać i 38 lat.
2. Czy zawsze iść, gdy ktoś mnie ciągnie w jakąś stronę? Chyba nie. To nie jest tak, że np. żona stałe ulega mężowi (albo mąż żonie). Mamy swoją godność i wartość. I mamy się szanować, a nie po prostu wypełniać kaprysy współmałżonka. Kochać to także wymagać. Kochać, to także uczyć szacunku do siebie. Kochać to także nieraz powiedzieć „nie”.
3. Skąd wiedzieć, kiedy powiedzieć „nie”? Kluczem jest szukanie woli Bożej. Na pewno nie możemy się zgadzać być prowadzonym przez grzech. Nieraz człowiekowi wydaje się, że jeśli zacznie z kimś innym grzeszyć, to ma szansę go wyciągnąć ku Bogu. Tak to zazwyczaj nie działa. Cel nie uświęca środków. Albo coś jest dobre od początku do końca, albo nie jest to dobre. Co innego pójść do grzesznika, nawet szanować jego odmienność. A co innego powtarzać grzechy tych ludzi, bądź je nawet pochwalać.
4. A czy my też powinniśmy prowadzić innych? Zapewne, w takim zakresie, jaki nam powierzono. Przełożony względem podwładnego w zakresie udzielonej władzy, rodzice względem dzieci, ale także małżonkowie względem siebie w stosunku do podążania w stronę Boga i Jego miłości.
Można by tu sporo pisać: tak pytań, jak i odpowiedzi. Chyba więcej napisałem tu o relacjach ludzkich, czy rodzinnych. Ale tak jest też w służbie Boga. Posłuszeństwo przełożonym i wypełnianie woli Bożej nie jest wtedy, gdy mówią to, co chcemy usłyszeć, albo wysyłają nas tam, gdzie chcemy. Prawdziwe naśladowanie Jezusa jest wtedy, gdy dajemy się poprowadzić drogami, którymi nie chcemy iść. Jeśli robimy to, wierząc, że jest nad tym Bóg, a On „z tymi, którzy Go miłują współdziała we wszystkim dla ich dobra”, to nawet jeśli będzie jakiś ludzki błąd, czy to przełożonego, czy nasz, to Bóg z tego dobro wyprowadzi. Jeśli chcemy realizować Jego dzieło, a nie nasze wyobrażenia, to On sobie poradzi. Albo ostatecznie przyprowadzi nas do punktu, o którym mieliśmy przekonanie, że to właściwa droga, albo poprowadzi ku rozwiązaniu, w którym objawi się większa chwała Boża, nawet jeśli pójdziemy drogą dla nas nie łatwą. Ale spokojnie Bóg nie pozwoli nas kusić (w sensie wystawiania na próbę) ponad to, co jesteśmy w stanie znieść.
Zatem głowa do góry. Jeśli powierzyłeś życie Jezusowi, a jednocześnie nieraz czujesz, że jesteś na drodze, którą byś po ludzku nie chciał iść, to wiedz, że to taka sama droga, którą szedł Piotr, którą szedł Jezus, że to jest ta właściwa droga: Droga, Prawda i Życie, czyli Jezus, który jako jedyny prowadzi do Ojca.