Jestem na urlopie. Wprawdzie wpadłem na chwilę na parafię – gdzieś trzeba się przepakować i w międzyczasie przespać, ale ogólnie jestem w biegu pomiędzy jednym wyjazdem a drugim. Dużo tu spontaniczności. Wczoraj rano jeszcze odprawiałem Mszę św. parafii i zastanawiałem się, gdzie czy i gdzie wyjechać, a o godzinie 18.00 byłem już w Zakopanem.
Czas urlopu, to ważny czas. Widzę, że przynajmniej w jakims stopniu psychicznie odpoczywam. Ale widzę też, że jednak to czas pustyni. Czas zastanawiania się nad życiem, nad wyborami. Nawet wybory dotyczące wyjazdów są dokonywane w ostatniej chwili. Co nie znaczy, że to złe wybory. Wierzę, że to Bóg w różne miejsca mnie posyła.
Jednakże czas pustyni, to także czas zmagania się z różnymi pokusami. Wszak Jezus, jak pisze ewangelista, zostal wyrzucony na pustynię, aby był kuszony przez diabła. Nie wiem, czy po to Bóg mnie na pustynię wyrzuca, ale jeśli chodzi o walkę z pokusami, to rzeczywiście tak jest. Różne i silne pokusy się pojawiają. Także takie, z którymi od dosyć dawna nie miałem większych problemów. Nie łatwa to walka. Nie na długo skuteczne są akty strzeliste, a nawet modlitwy o uwolnienie.
Zastanawiam się, dlaczego ostatnio tych pokus jest wiecej. I dlaczego czuję się w tym wszystkim taki słaby. I dochodzę do wniosku, że Bóg zaprosił mnie do kolejnego okresu oczyszczenia. A także uświadomienia sobie, że to, iż w ostatnim czasie, czy wręcz latach, nie miałem z danymi sprawami problemów, to nijak moja zasługa. To łaska Jezusa, wysłużona na Krzyżu. I Pan Bóg daje obecnie refleksję, jak ja z tą łaską współpracuję. Na ile we mnie pokory, a na ile jakiegoś niewłaściwego mniemania o sobie samym.
Wśród myśli, która mi przyszła podczas modlitwy w kontekście tego zmagania się z pokusami, pojawiło się w sercu pewne pytanie: „Gdyby Bóg zapewnił Cię, że pójdziesz do nieba, to co byś zmienił w swoim życiu? Albo… co pierwszego byś zrobił po tym zapewnieniu?”
I doszedłem do pewnych wniosków. Pierwsze dotyczą pewności takiego zapewnienia. Ale rozważania tego zostawię na dalszą część wpisu. Powiedzmy jednak, że rzeczywiście Bóg, który zna twoją przyszłość i wie, co zrobisz, naprawdę doprowadzi Cię do nieba. Nawet, gdybyś nie wiem, jak nagrzeszył. Warto się zastanowić, co bym zrobił mając taką obietnicę. Bo jeśli ja (albo ktokolwiek w takiej sytuacji) natychmiast zaczął używać sobie życia, to by znaczyło, że w tej właśnie sferze, na którą zacząłby pozwalać, ma problem z wolnością serca. Bo to, że obecnie tego nie robi, wynika z patrzenia na wolę Boga, tylko na strach przed potępieniem. Czyli jego wewnętrzne pragnienia są inne niż wola Boża. I to oczywiście nie przekreśla jego drogi do świętości, ale może być dobrym punktem do refleksji, gdzie czuję się pewnego rodzaju niewolnikiem Boga, przymuszanym lękiem przed piekłem i nad czym warto pracować duchowo. Tak swoją drogą, to pięknie, gdy człowiek nic nie chce zmieniać, nawet mając pewność, że do nieba pójdzie, niezależnie od tego, co zrobi. To znaczy, że jego pragnienia są zgodne z Wolą Bożą. Chociaż warto się w takiej sytuacji zastanowić, na ile taka piękna postawa wynika z realnego stanięcia w prawdzie, a na ile człowiek mimo wszystko wypiera swoje pragnienia i tylko udaje takiego.
Kolejny punkt refleksji idzie dalej. Czy Bóg naprawdę może obiecać niebo, niezależnie od naszych działań? Zasadniczo tak. On wszystko może. Ale czy może zagwarantować niebo osobie, która zdecyduje sie to niebo odrzucić? Przecież Bóg dał nam wolność. I nie jest sprzeczny sam ze sobą. Jeśli człowiek, który zacznie grzeszyć, „używać życia”, stwierdzi, że mu się podoba życie bez Boga, to jaka gwarancja, że w momencie śmierci nie powie, że przez całą wieczność chce być bez Boga?
Bóg wie, jak będziemy przeżywać życie. I może obiecać, że człowiek jest na najlepszej drodze do nieba. Ale to zawsze będzie szło w parze z wolnością człowieka. Jeśli człowiek Boga odrzuci, może, niestety, odrzucić na wieczność.
Najciekawsze w tych dywagacjach jest to, że Bóg dał już obietnice życia wiecznego – chociażby: „kto uwierzy i przyjmie chrzest będzie zbawiony” oraz „kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”. Jest obietnica? Jest. Naprawdę nie trzeba się bać Boga. Tyle tylko, że od Ciebie zależy, czy chcesz z Bożych darów korzystać, czy jednak w wolności je odrzucasz. Bóg nikogo nie odrzuca. Potępienie jest wynikiem tego, że człowiek sam, w źle rozumianej wolności, odrzuca Boże dary i życie wieczne. Bóg zrobił wszystko, co potrzebne, abyśmy doszli do nieba. Ale od nas zależy, czy nam na tym zależy :).
Na koniec obiecana wcześniej refleksja. Warto się zastanowić, co musiałoby się stać, byś mógł mieć pewność, że to właśnie obiecał Ci Bóg, a nie kto inny. Nawet św. Paweł pisze, że diabeł potrafi podawać się za anioła światłości. W swojej kapłańskiej posłudze spotykałem się z różnymi „obietnicami”, które niestety czasami okazywały się szatańskimi manipulacjami. Ale ostatnio zacząłem się zastanawiać nad pewną obietnicą. Bo wygląda, że to jednak jest Boża obietnica. Ale jakoś ciężko się realizuje w moim życiu. Spowiednik mi jednak powiedział to, co ja powyżej napisałem. Boże obietnice zawsze idą w parze z wolnością człowieka. Jeśli człowiek w swojej naiwności wybierze drogę bez Boga, może się z Bożą obietnicą rozminąć.
Zastanawiam się jak Ksiądz może roz minąć się z obietnicą Boga.Ja wiem Ksiądz to też człowiek jak każdy z nas i zapewne jak każdy z nas grzeszy.Jednak wydaje mi się,że żadnemu Księdzu który wierzy w Boga to nie grozi bo jednak mimo popełniania jakiś tam grzechów po mimo słabości jakiś zawsze wychodzi obroną ręką.I bez urazy,ale myślę,że prędzej to ja powinnam zacząć się zastanawiać czy nie minę się z tą obietnicą niż Ksiądz co najmniej takie mam wrażenie.
No, mam nadzieję, że się nie rozminę z obietnicą. Ale potrzeba tu właśnie pokory, a nie zbytniej pewności siebie. I to tak dotyczy księdza, jak i każdego ochrzczonego.
No z moją pokorą to różnie bywa jak ze wszystkim w moim wydaniu dlatego zapewne jestem gdzie jestem teraz.