Gdy rozmawiam z różnymi, szczególnie młodymi, osobami o życiu i o przyszłości, nieraz pojawia się wątek powołania. Oczywiście częściej dotyczy to osób, które nie są w żadnym związku. Niewątpliwie jeśli osoba ma przy boku drugą osobę i czuje się w tym szczęśliwa i spełniona, to nie ma co się dziwić, że w tym momencie nie szuka odpowiedzi, czy może Bogu o co innego chodzi.
Wśród pozostałych osób pojawia się różne podejście. Są tacy, którzy są mocno przekonani, że mają być księżmi, czy siostrami zakonnymi. Powiem szczerze, że jak ktoś jest zbyt pewny siebie, że ma taką drogą iść, to zapala mi się ostrzegawcza lampka. Ale są także i takie osoby, które z jednej strony szukają odpowiedzi o przyszłość, ale stwierdzają kategorycznie, że to nie ich droga. I też nieraz zapala mi się ta przysłowiowa lampka. Myślę, że nie ma osoby, która w takiej materii może być 100% pewna. Pamiętajmy, że jest ktoś taki, jak szatan, który będzie człowiekowi różne rzeczy wmawiał, kłamał, manipulował itp., by człowiek pomylił drogę, a przez to odszedł od Stworzyciela, albo narobił wiele zła w obranej drodze.
W rozważaniu kwestii powołania są też różne podejścia. Są takie osoby (chyba na szczęście coraz mniej), mające przekonanie, że droga kapłaństwa, czy zakonu, jest drogą, która może podnieść status społeczny (a bywa, że i materialny) człowieka. I dlatego decydują się tą drogą iść. Oczywiście – Bóg nieraz potrafi i taki sposób naszego myślenia dopuścić, by nas do siebie przyciągnąć. Ale to nie może być jedyne patrzenie na sprawę. Z drugiej strony są osoby, które widzą wyłącznie trudności związane z drogą życiową na wyłączność oddaną Bogu. Niewątpliwie taka droga jest pełna wyrzeczeń, posłuszeństwa, często pokory. Bywa, że walki z własnymi planami, namiętnościami itp. I to może wydawać się trudne. Ale myślę, że trzeba na to spojrzeć zupełnie z innej strony.
Niewątpliwie ważną tu kwestią jest kwestia Boga, jako powołującego. Nie możemy zapominać o Jego miłości (1J 4,8), o tym, że pragnie naszego szczęścia, bardziej niż my sami, że chce dawać nam życie w obfitości (J 10,10), oraz o tym, że powołuje nas już w łonie naszych matek i kształtuje nas od początku ku powołaniu (Jr 1,5). I poniekąd przygotowuje nas do roli, którą widzi dla nas jak najlepszą. Oczywiście nie narzuca się, pociąga nas swoimi więzami miłości (Oz 11,4). I dlatego nie zawsze jest to dla nas jasne, co mamy wybrać. Szczególnie przy wspominanych wyżej manipulacjach szatańskich, można się pogubić. Ale prawda jest taka, że gdy człowiek wejdzie na właściwą drogą, to stwierdzi, że właśnie tego marzył.
Teraz dochodzimy do tytułowego buta kopciuszka. Stwierdziłem, że z szukaniem powołania jest jak z szukaniem właściciela dla tego pięknego bucika. Był on ze swoim właścicielem na balu i spotkaniu z Oblubieńcem. Ale potem dużo trudu było potrzebne do znalezienia właściciela. Ileż to różnych osób ten but przymierzało, ileż razy był za duży, ileż razy różne osoby okaleczały swoje nogi, by móc zmieścić się w ten mały bucik. I zawsze było coś nie tak. Dopiero, kiedy bucik trafił na właściwą nogę, wszystko się na nowo ułożyło. I Kopciuszek mógł ponownie iść do swojego Oblubieńca i by przeżywać radość na zawsze.
Ja pamiętam, że kilka lat temu czegoś takiego doświadczyłem. Idąc do seminarium zastanawiałem się, czy sobie czegoś nie wmawiam, czy to nie wynik moich kompleksów i tego, że ileś rzeczy mi się nie ułożyło w życiu. Miałem różne etapy wzrastania ku kapłaństwu. Po drodze pojawiały się różne kryzysy. Ale do święceń byłem przekonany, że Bóg chce, by był kapłanem. Przekonany, ale chyba nie do końca pewny. Dopiero po iluś latach kapłaństwa, z różnymi sukcesami duszpasterskimi, z kilkoma osobami wychodzącymi spod mojej ręki, idącymi także drogą powołania kapłańskiego i zakonnego, coś się we mnie zmieniło. Pan Bóg postawił na mojej drodze nowe osoby, doprowadził do kontaktu z osobami opętanymi, doprowadził do momentu, gdy moje życie zaczęło wyglądać jak „ostra jazda bez trzymanki”. I wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że jestem w takim miejscu i Pan Bóg mnie tak prowadzi, że to jest to, co w jakiś sposób wypełnia moje wewnętrzne pragnienia, które Bóg już dawno we mnie włożył. Poczułem się jak w tym kopciuszkowym buciku i od tego momentu wiem (nie tylko jestem przekonany, ale wręcz pewny), że Bóg chciał, abym był kapłanem i jeszcze miał kontakt z osobami zniewolonymi i opętanymi. A Bóg prowadzi mnie ku coraz większej radości i spotkania z moim Oblubieńcem Jezusem Chrystusem.
I jeśli, drogi czytelniku, masz może wątpliwości, czy iść drogą powołania i jeśli się boisz, że sobie nie dasz rady, to wierz mi. Jeśli to jest droga, którą Bóg dla Ciebie przygotował, to dojdziesz do momentu (może nawet tylko kilku znaczących chwil), kiedy powiesz – to jest to, na co od zawsze czekałem. To jest ten But Kopciuszka, który na mnie czekał i w którym spotkam się z Oblubieńcem.
I tego samego Tobie życzę – nawet, jeśli Twoje powołanie jest zupełnie inne.