Grzechy „na jeden rachunek”, a wolna wola

Nieraz zdarza się, że ludzie po popełnieniu grzechu nie od razu wracają do spowiedzi. Może być ku temu przynajmniej kilka powodów. Nieraz tym powodem może być wstyd przed przyznaniem się księdzu do grzechu. Nieraz też pewne rozczarowanie sobą, spowodowane brutalną konfrontacją obietnic składanych Bogu i ich realizacji. Obydwa te powody są bardzo ludzkie i niestety, chociaż może to kogoś zaskoczyć, utwierdzają człowieka w pysze. Skupiają się bowiem na naszych ludzkich ograniczeniach, a nie na miłosiernym Bogu. Potrzebna jest tu pokora, by móc pokonać wstyd i po raz kolejny przyjść z żalem za grzechy do spowiedzi, by na nowo podjąć wysiłek walki o świętość.

Ileś innych osób jednak trochę inaczej podchodzi do sprawy. Odłożenie w czasie spowiedzi jest dla nich „okazją”, by jeszcze pożyć w grzechu. Niestety słowo „okazja” jest tu dramatyczną pułapką szatańską. Bo jak za chwilę napiszę, powoduje to ogromne trudności w drodze do świętości.

Część tych ludzi podchodzi do sprawy w ten sposób, że jeśli i tak muszą iść do spowiedzi, to nie będzie problemu jeszcze trochę pogrzeszyć, jeśli i tak już nie są w stanie łaski uświęcającej. Jednakże takie podejście do sprawy stanowi duży problem, bo takie myślenie jest grzechem przeciwko Duchowi Świętemu. A pamiętajmy, że Jezus mówił, iż takie grzechy nie będą nigdy odpuszczone. Oczywiście problem jest w mentalności człowieka. I jeśli człowiek uzna tę grzeszną mentalność i się nawróci, Bóg może jednak te grzechy wybaczyć. Tyle tylko, że często człowiek nie widzi, że tak podchodzi do sprawy.

Grzeszenie „na jeden rachunek” pokazuje jednak pewną bardzo ważną, choć często trudną, prawdę o nas. Człowiek po spowiedzi, jeśli w miarę szczerze do tego podchodzi, walczy, by kolejny raz nie zgrzeszyć grzechem ciężkim. I w którymś momencie upada. Ale ten upadek nie zawsze jest najstraszniejszą rzeczą, jeśli to była realna walka. Sporo ważniejsze informacje o nas można się dowiedzieć już kilka chwil po grzechu. Jeśli człowiek bardzo szybko decyduje się na powrót do Boga, nie zgadza się na następny grzech i w najbliższym możliwym terminie idzie do spowiedzi, można by uznać taki grzech pewnego rodzaju wypadkiem przy pracy. Który wprawdzie nie zwalnia nas z odpowiedzialności, ale nie przekreśla drogi do Boga.

Jednakże człowiek, który po grzechu ciężkim zaczyna sobie pozwalać na kolejne grzechy (takie same, albo jakieś inne), sprawia wrażenie człowieka, który tylko czekał na to, by móc sobie pogrzeszyć. I pojawia się pytanie, kiedy ten człowiek jest bardziej sobą – czy w stanie łaski uświęcającej, czy w stanie grzechu. Można by odnieść wrażenie, że człowiek taki czuje się jakoś ograniczony, czy wręcz zniewolony przykazaniami, które zakazują popełnienie tego grzechu. Natomiast prawdziwie wolnym może się czuć, pozwalając sobie na kolejne grzechy.

Tylko jakie mogą być tego konsekwencje (nie licząc w miarę jasnych trudności, czy wręcz niemożności, w drodze do zbawienia)? Pan Bóg dał człowiekowi wolną wolę i szanuje wybory człowieka. Jeśli człowiek swoją postawą pokazuje, że woli trwać w grzechu, niż przestrzegając przykazania, to Bóg to także szanuje. Tyle tylko, że pytanie, na ile w takim momencie można liczyć na pomoc Boga… Bóg kocha nas szaloną miłością – nawet wtedy, gdy trwamy w grzechu. Oczywiście będzie On o nas walczyć do końca naszych chwil. Ale On tylko (lub „aż”) puka do drzwi naszych serc, by uczynić nas szczęśliwymi. Tyle tylko, że klamka jest po naszej stronie. I to my powinniśmy stwierdzić, czy chcemy szczęścia, które On nam daje, czy wolimy „szczęście” związane z naszym grzechem. Dlatego też w takim stanie Bóg za bardzo nie może działać.

Co zatem zrobić? Poprzez swoją determinację, połączoną z pokorą, we wracaniu do Boga i nie pozwalanie sobie na grzechy seriami, możemy pokazać Bogu i sobie, że naprawdę nam zależy na zerwaniu z grzechem nie tylko w momencie spowiedzi, ale stale. Tym bardziej, że szybsze otwarcie się na łaskę uświęcającą, powoduje, że człowiek ma większą możliwość realnej współpracy z Bogiem. Czym dłużej Bóg jest w naszym sercu (po przyjęciu Komunii św.), tym bardziej może to serce zmieniać i oczyszczać.

Na koniec kojarzy mi się zapowiedź zesłania Ducha Świętego, którą Bóg przekazał przez proroka Ezechiela. Pokropię was czystą wodą, abyście się stali czystymi, i oczyszczę was od wszelkiej zmazy i od wszystkich waszych bożków. I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała. Ducha mojego chcę tchnąć w was i sprawić, byście żyli według mych nakazów i przestrzegali przykazań, i według nich postępowali. Uwolnię was od wszelkiej nieczystości waszej (Ez 36,25-27.29a). Pan Bóg widzi, że wiele osób ma problem z różnego rodzaju grzechami, bożkami (nałogami), nieczystościami. I chce to zabrać. A jednocześnie sprawić, żeby przykazania nie były tylko jakimś ciężarem, który wydaje się zniewalać. Chce przykazania wpisać do naszych serc, byśmy mogli według nich żyć.

Potrzebujemy zatem Ducha Świętego, by zerwać z grzechem. Ale nie można sobie pozwolić na grzechy przeciwko Duchowi Świętemu. Jednocześnie na Parakleta powinniśmy otwierać się chociażby przez systematycznie przyjmowane sakramenty (głównie spowiedź i Komunię św.), a także przez żywą modlitwę w duchu i zaangażowanie w żywą wspólnotę. Wierzę, że jeśli człowiek w to wszystko się zaangażuje, jednocześnie poprzebacza sobie, innym i Bogu, to nasz niebiański Ojciec da doświadczyć miłości wolnej od grzechu, który jeszcze niedawno nas zniewalał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.