Oj dawno mnie tutaj nie było… Już kiedyś chciałem wrócić… ale jakoś tak wyszło. Może po prostu uciekam. Może nie widzę sensu. Może to jakieś oczyszczanie przez Boga. Bo kiedyś, to chciałem, by ludzie mnie czytali, by sporo osób odwiedzało moją stronę. A teraz w sumie aż tak bardzo się tym nie przejmuję…
Uciekanie, jak uciekał Jonasz, chyba ostatnio mnie dotyczy. Przynajmniej w sprawie pielgrzymki na Jasną Górę. Ja przypomnę, czy wyjaśnię, że na pielgrzymce byłem do tej pory 22 razy. Ostatnio jednak 8 lat temu. Potem tak wyszło, że przestałem chodzić. Ilość różnych zajęć w okresie wakacyjnym (prowadzenie rekolekcji, niejednokrotnie Przystanek Jezus) powodowały, że pielgrzymka nie była moim pierwszym wyborem. Gdy do tego doszło duże zwiększenie masy ciała, przestałem nawet szukać możliwości pójścia. Pielgrzymka sama w sobie, choć trudna, jest w pewnym stopniu uzależniająca. Jak człowiek przejdzie raz, czy drugi, to sobie nie wyobraża, by za rok nie pójść. Ale gdy człowiek jedną (bądź dwie) opuści, to powrót jest naprawdę trudny. Nie pamięta się pozytywnych przeżyć, a przypominają się bóle, trudności, zła pogoda i… co by nie mówić… powrót do pracy jako mało wypoczęty.
Czasami, gdy ktoś ze znajomych wybierał się na pielgrzymkę, to jednak pojawiała się refleksja, że może jednak warto by było wrócić. Szczególnie, że Jasna Góra jest mocno związana z moim kapłaństwem. Przecież przez 6 kolejnych lat pielgrzymowałem w intencji o rozeznanie powołania. I po jednej z pielgrzymek w nocy z 14 na 15 sierpnia w Kaplicy MB Częstochowskiej podjąłem decyzję o wstąpieniu do seminarium. I prawie zawsze, gdy jestem na Jasnej Górze na nowo powierzam swoje kapłaństwo. Bałem się powrotu, a szczególnie tego, jak moje nogi zaniosą tyle kilogramów ciała do Częstochowy. I kiedyś – już ładne lata temu – powiedziałem Bogu (może nie w kategorii ślubu prywatnego), że jak spadnę do konkretnie ustalonej wagi, to pójdę.
Różnie było z tą wagę przez ostatnie lata. Raz było już blisko wymaganego wyniku. Rok temu było sporo więcej. Ale gdy zimą tego roku po zmianie stylu życia wyglądało, że waga może osiągnąć wymagany limit poprosiłem Boga, że jeśli chce, abym poszedł na pielgrzymkę, to niech odpowiednia waga zostanie osiągnięta przed Wielkanocą. I tak się stało, że w Wielką Sobotę osiągnąłem który w minimalnym zakresie sprawiał zadość ustalonemu limitowi.
Potem jednak trochę to odbiło. W ciągu kilku miesięcy waga była tak jak zapowiadana dosłownie kilka razy. Za każdym razem po całodniowym poście o chlebie i wodzie. Dla mnie było to przyzwolenie, by stwierdzić, że jednak nie muszę iść na pielgrzymkę. Byłem trochę jak Jonasz, który dostał wyraźny znak, że ma iść, ale szukał pretekstów, aby nie iść. Wprawdzie urlop na pielgrzymkę był już załatwiony, to szukałem innych możliwości. Pytałem Boga, co mam robić. I w sumie żadnej odpowiedzi nie usłyszałem. Coś było o uwielbieniu. Ale żadnego potwierdzenia pielgrzymki. Gdy jednak okazało się, że w trakcie pielgrzymki planowane są rekolekcje – kurs SNE, na którym zależało mi być, to stwierdziłem, że chyba to jest to uwielbienie i się na to zapisałem. Gdy do tego jeszcze ze 3 tygodnie temu waga moja przekroczyła żądany limit o ponad 3 kilogramy stwierdziłem, że jadę na rekolekcje oraz w góry, a nie na pielgrzymkę.
I jeszcze w miniony poniedziałek tak to wyglądało. Do czasu, gdy około południa, dostałem telefon, że ten planowany kurs SNE jest odwołany. Zacząłem szukać innych rekolekcji. Ale nic ciekawego nie znalazłem. Zdecydowałem zatem na nowo pytać Pana Boga, co z tą pielgrzymką. Zacząłem na nowo chodzić na długie spacery (aby oswoić się z myślą, że być może trzeba będzie chodzić w takim słońcu przez 10 dni). Na jednej z adoracji znowu nie dostałem jakiegoś konkretnego Słowa o pielgrzymce. Ale coś było o poście, żałobie itp. Tak sobie pomyślałem, że na pielgrzymce nie należy pościć. Chociaż sama w sobie jest pokutna. Gdy do tego okazało się, że mogę jechać w drugiej połowie sierpnia na inne rekolekcje i w sumie nie będę miał już takiego wolnego czasu dla siebie w te wakacje, częściowo odpuściłem temat pielgrzymki. Jednakże któregoś ranka się obudziłem z przekonaniem, że powinienem iść. Podjąłem jednak wczoraj znowu post o chlebie i wodzie, aby podjąć dobrą decyzję i duchowo się przygotować. I wczoraj przed wieczorem podjąłem decyzję, że idę. A dziś rano… waga była znowu taka, jak moja umówiona z Bogiem. Bóg najwyraźniej walczy, bym szedł. Musiano mnie wyrzucić z możliwości bycia na rekolekcjach, podobnie jak Jonasza wyrzucono z łodzi.
No cóż… wstaję zatem jak Jonasz i już nie uciekam. Pewno znowu będę momentami marudził, jak Jonasz po całej akcji. A co w międzyczasie? Może ktoś się nawróci? Jak mieszkańcy Niniwy. Może ja wreszcie się nawrócę? Oby… Wiem, widzę, że Bóg walczy o to, bym na tej pielgrzymce był. Nie chcę uciekać. Chcę pełnić wolę Boga. A co tam będzie się działo? Niech On korzysta z mojej obecności tak, jak On chce. A Was proszę o modlitwę. Bym w trakcie się nie wycofał. I aby moja obecność przyniosła obfite owoce.