Dawno nic tu nie pisałem. To nie znaczy, że nie miałem co pisać. Co jakiś czas coś przychodzi do głowy. Ale w końcu nic z tego nie umieszczałem przez 2 miesiące. Zdarzało się jednak, że jakieś modlitwy okazywały dosyć skuteczne. Może nie było takich, po których osoby niewierzące by się nawracały. Ale nie mogę powiedzieć, że nic się nie dzieje, że Bóg nie działa.
Zanim napiszę to, co mnie zmobilizowało do napisania tego wpisu, to wyjaśnię, że mam wrażenie, że obecny rok jest lepszy niż 12 miesięcy temu. Co nie znaczy, że jest idealnie, bo sprawa szkoły się nie skończyła. Ale mam ostatnio ogromny do tego dystans i dosyć spory pokój w sercu. Mam w ogóle wrażenie, że dochodzę do jakiegoś ważnego momentu w życiu – tak swoim, jak i we wspólnocie. Coś mi w głowie mówi, że przede mną jakiś ważny krok, może zmiana. Tego nie wiem. Widzę ogólnie, że już się zmieniam i to chyba na lepiej – chociaż zapewne głupio tak pisać. I jestem przekonany, że nie każdy byłby w stanie podobne zdanie o mnie wypowiedzieć. Zapewne są takie osoby, które mogą czuć się przeze mnie dotknięte, bądź inaczej traktowane. Cóż… nawet i za Jezusem nie wszyscy poszli. Tu też mam duży pokój. Chociaż mam świadomość, że duża zasługa tego pokoju w sercu, jest samego Ducha Świętego, ale także iluś ludzi, których Bóg postawił na mojej drodze, z którymi współpracuję i mnie wspierają.
Dziś chciałbym jednak krótko napisać o pewnym wydarzeniu, które miało miejsce kilka godzin temu. Miałem możliwość wyjechać na kilkadziesiąt godzin z parafii. Gdy wracałem samochodem, jadąc dosyć szybko autostradą, pojawiła się burza z gradem. Grad tak mocno uderzał w samochód, że zacząłem się trochę niepokoić. Jeszcze nie jechałem przy tak silnym gradzie. Na autostradzie nie bardzo można się zatrzymywać, szczególnie, że widoczność spadła do kilkunastu metrów. I zatrzymanie mogło powodować niebezpieczeństwo. W głowie pojawiła się myśl, że może warto zacząć się modlić. Przez chwilę odsuwałem tę myśl od siebie. Wszak już dziś się modliłem w trakcie jazdy. I stwierdziłem, że przecież prosiłem Boga, by mi dał dojechać. Przecież nie chodzi o to, by z lęku zacząć się modlić. Ale w którymś momencie uderzenia gradu były takie mocne, że stwierdziłem, że trzeba się pomodlić. I się pomodliłem. A dokładniej wypowiedziałem jakieś 2 zdania: przyzwałem imienia Jezusa i w krótkim rozkazie w imię Jezusa kazałem burzy, by odeszła, a przy najmniej, by przestała „gradzić” 🙂 (takie słowo mi się wyrwało, bo wtedy był taki silny „atak” gradu, że brakowało mi słów). I co się stało? Nie potrafię powiedzieć ile czasu minęło po tych słowach… Po kilku sekundach zauważyłem, że gradu nie ma. Ale nie potrafię powiedzieć, czy przez te sekundy jeszcze był. Deszcz zrobił się bardzo malutki, a za chwilę wyszło słońce i przestało padać.
Powiem szczerze, że sam się zaskoczyłem. Przypadek? Zawsze można tak powiedzieć. Ale wierzę w to, co mówi Pismo Święte, że kto wezwie imienia Pana będzie wybawiony. W tej chwili mi się przypomniało to, o czym opowiadałem na ostatniej Mszy św. z modlitwami o uzdrowienie i uwolnienie. W trakcie egzorcyzmów nad mocno zniewoloną osobą (a możliwe, że opętaną), miałem natchnienie, by zmobilizować tę osobę, by powiedziała jak Piotr tonący w jeziorze – „Jezu (lub Panie), ratuj!”. Dużo czasu i wysiłku kosztowało wypowiedzenie tych słów. Ale potem przyszedł ogromny pokój i radość. Przyszło uwolnienie – może jeszcze nie ostateczne, ale na pewno proces uwolnienia mocno poszedł do przodu.
Wezwanie imienia Jezusa może naprawdę ochronić przed burzą, szatanem i wszelkim złem. Ważne jednak, aby to wszystko dokonywało się na chwałę Boga. I dlatego piszę ten wpis, aby móc na końcu powiedzieć to, do czego także i Ciebie, czytelniku, zapraszam: CHWAŁA PANU!!!
Ojć… Z tą zmianą to Heraklit mówił o płynącej rzece i my tak jak ona zmieniamy się… Dla mnie najważniejsze, żeby płynąć we właściwym kierunku 🙂
Z Panem Bogiem!
Pozdrawiam i pamiętam w modlitwie.
Czas tak strrrrrrrrrrrrasznie szybko mija, że nie umiem określić od jak dawna uczestniczę w Mszach św. i w modlitwach o uzdrowienie i uwolnienie w mojej parafii…tak mi się wydaje,że to są 4 lata (już) z czego opuściłam 3 lub4 spotkania ( nie pamiętam) ale wiem jedno, że zawsze będąc doświadczałam obecności Ducha św. który przemieniał moje serce i życie…mnie przemieniał po prostu i widząc rekcję osób stojących obok mnie na tych Mszach to nie tylko ja miałam takie doświadczenie…wiem że trudno mówić o takich świadectwach bo o one są na poziomie duchowym nie fizycznym kiedy po człowieczemu widać uzdrowienie i wtedy jest „WOW „(jak św. Tomasz) ale tak mi się wydaje że te duchowe są ważniejsze (w moim przypadku tak jest bo dzięki nim rozpoczęłam drogę ku nawróceniu co jest dla mnie ważne bo niewiele lat zostało mi do przeżycia TU… 🙂 )
Każdego dnia dziękuję Bogu że postawił na mojej drodze Księdza bo być może, że dzięki Księdzu mój pobyt w Czyśćcu się trochę skróci…Wierzę w to. Amen
Księże Jacku
W pięknym Dniu wypadła w tym roku Księdza rocznica ta 15 🙂
Niech Pan Jezus Księdzu błogosławi na każdy dzień.
Obdarza pokojem i miłością.
Niech łaska Pana Księdza strzeże umacnia i wskazuje drogę. Amen
Dziękuję. Rzeczywiście w tym roku piękny dzień.