Jakub i Jan

Za mną kawałek urlopu. Chyba to był dobry czas. Chociaż trochę się poczułem, jak uczniowie z niedzielnej Ewangelii. Jezus mówił do nich, by nieco odpoczęli. A nie zdołali dopłynąć na drugi brzeg, a już tłum ludzi był koło nich. I znów mieli co robić. Tam, gdzie ja byłem, iluś ludzi koniecznie chciało skorzystać z tego, że przyjechał egzorcysta. W sumie było ileś rozmów, setki wręcz pytań. A nawet i było ileś modlitw nad miejscami i ludźmi. Nie egzorcyzmów, ale ważnych i niełatwych modlitw. Cieszę się, bo po jednej z modlitw pewna osoba zaświadczyła, że Bóg czyni cuda – w kontekście właśnie prowadzonej przeze mnie modlitwy i owoców.

Po powrocie do Warszawy też ileś osób czekało, abym jakoś pomógł, porozmawiał, wyspowiadał, może coś wyjaśnił, a nieraz i się pomodlił. Chyba do modlitwy nad ludźmi na razie nie doszło. Ale myślę, że iluś ludziom pomogłem. I w sumie powinienem się cieszyć.

Ale we mnie jednak ileś frustracji. Widzę, że jak coś dobrego się dzieje, to jest walka duchowa. Czuję się uderzany w czułe punkty – tak emocjonalne, duchowe, jak i fizyczne. Były zatem noce mało przespane, były i dni, w których byłem wyczerpany… Ale chyba najgorzej, że czułem się, czy nadal czuję, że jestem sam. Może liczyłem na coś więcej w kontekście tych modlitw. Może czułem, że będzie wrażenie, że komuś pomogłem. A mam wrażenie, że w sumie nic nie pomogłem, zmarnowałem tylko czas i siły swoje i innych. A nie widzę, by to było po coś konkretnego.

Dziś w takim marazmie, frustracji, trafiłem na Adorację Najświętszego Sakramentu. Jest obecnie w mojej parafii z racji na przygotowanie do niedzielnego odpustu św. Jakuba. I postanowiłem, że się wyżalę Panu Bogu. Przede wszystkim, że to wszystko bez sensu, że chciałbym, wiedzieć, (czy widzieć), że to wszystko ma sens. W głowie pojawiły się jednak słowa z szóstego rozdziału Ewangelii wg św. Mateusza, aby uczynków pobożnych nie robić na pokaz. Rzeczywiście nie mam ludziom pomagać, aby to ludzie zauważyli, dostrzegli, pochwalili. Ale mam robić to niemalże w ukryciu, aby to robić przede wszystkim dla Boga, a nie dla ludzi.

Kiedy chwilę potrwałem nad tymi refleksjami pojawiło mi się w głowie pytanie – „co chcesz, abym Ci uczynił?”. To o tyle ważne słowa, że wypowiadane przez Jezusa wobec mojego ulubionego bohatera Ewangelii – Bartymeusza. I stwierdziłem, że sam nie wiem, czego chcę. Chyba to mój największy problem. Gdybym wiedział, co chcę, to może właśnie Bóg by mi dał. i mógłbym co najwyżej ponarzekać, że tego nie dostałem, o co prosiłem. A tak, to narzekam, a sam nie wiem, czego chcę.

Nawet, gdy niedawno rozmawiałem z biskupem, też nie wiedziałem, czego chcę. Kilka miesięcy wcześniej wiedziałem, kilka tygodni po rozmowie z biskupem wiedziałem, a w trakcie rozmowy z nim nie potrafiłem powiedzieć, jak ja bym sobie wyobraził, co chcę, jako kapłan robić.

Później komuś powiedziałem, że chyba jednak wiem, co bym chciał – chciałbym ewangelizować „z wielką mocą”, czyli głosić Ewangelię potwierdzoną znakami i cudami. Ale dziś, na Adoracji, gdy to sobie przypomniałem, to uświadomiłem sobie, że niestety ta chęć czynienia znaków i cudów, to chyba jednak zasłona dymna przed odpowiedzią, którą udzielili Jakub i Jan. Co ciekawe ich rozmowa z Jezusem jest opisana w tym samym dziesiątym rozdziale Ewangelii wg św. Marka, czyli tam, gdzie Jezus uzdrawia Bartymeusza. I dziś zauważyłem, że Jezus zasadniczo zadaje to samo pytanie, tylko w liczbie mnogiej. Mianowicie: „co chcecie, abym wam uczynił?”.

Zanim przytoczę odpowiedź synów Zebedeusza, to warto zauważyć, że scena ze św. Jakubem w przededniu jego uroczystości jest znamienna. Przecież ta Adoracja, na której byłem, też ma związek z tym świętem, a zatem i tym patronem. Więc tym bardziej wydaje się, że Bóg celowo mi tę scenę przypomniał.

Ale co odpowiadają Jakub i Jan? „Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie” (Mk 10,37). I tak sobie uświadomiłem, że chyba to jest to, czego w jakiś sposób bym chciał. Bo tak naprawdę po co miały by być te cuda i znaki? Zapewne też na chwałę Bożą. Ale nie tylko. Bo chyba, na moim obecnym poziomie pokory, jednak miałoby służyć wyniesieniu na piedestał ks. Jacka – posadzeniu go niemalże po prawicy Boga.

Kiedy poszedłem w rozważaniach dalej z tym tekstem, znalazłem stwierdzenie Jezusa: „Nie wiecie o co prosicie: czy możecie pić kielich, który ja mam pić?” (Mk 10,38). No właśnie nie wiem, o co proszę. I może dlatego nie proszę. Bo chyba nie jestem gotowy pić kielicha goryczy, który pił sam Jezus.

Jezus zapowiedział Jakubowi i Janowi, że będą pić kielich, który pił i sam nasz Zbawiciel. Ale warto zauważyć, że Jakub był pierwszym z apostołów, który przelał męczeńską krew za swojego Pana. A Jan, jako jedyny, nie był męczennikiem. Ale gdzieś zesłany, samotny, na wyspie Patmos. I pewno chyba wolał, jak jego koledzy i Pan, umrzeć i być szybciej z Jezusem. I pewno ten czas był dla niego straszny i pełen goryczy, niemalże jak kielich, który spożywał Jezus.

I w tych moich refleksjach pojawiło się wyraźne pytanie: „czy chcesz być męczennikiem, czy być gdzieś zostawiony z boku, osamotniony?”. I to pytanie mnie zamurowało. Trochę to pytanie, jak skierowane do małego Mundka Kolbe (późniejszego św. Maksymiliana). Czy chcesz koronę białą i czerwoną? On wybrał obydwie. A ja? Bóg wie, że się boję cierpienia. Też pewno wie, że ciężko być samemu, odrzuconym, zapomnianym itp. I nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie. Ja mam pewne myśli, że kiedyś Bóg poprowadzi mnie, może i ku męczeństwie. Wierząc jednak, że będę do tego jakoś tam przygotowany. Ale nie jestem w stanie powiedzieć, co wybieram. Nie jestem taki chojrak, który mówi Bogu, że jest gotowy pić kielich goryczy, który pił Jezus. Wiem, że za tym stoi trudna walka. Dlatego nie odpowiedziałem Bogu, czy chcę umierać jak Jakub, czy jak Jan. Stwierdziłem, że Bóg wie najlepiej, co będzie dla mnie dobre. I się na to zgadzam.

Na to usłyszałem taką mniej więcej odpowiedź: „No właśnie, to ja wiem, do czego Cię przygotowuję. I ja wiem, przez jakie trudności musisz przejść, abyś był gotowy. Dlatego nie dziw się, że będą takie momenty, że będzie Ci ciężko fizycznie, albo będziesz czuł się sam i niezrozumiany. Potrzebuję Cię przez to prowadzić, abyś był gotowy, na to, co Cię czeka”.

Niełatwa była ta Adoracja i refleksja nad Słowem Bożym. Ale przyniosła pokój. Wierzę, że będą z tego dobre owoce. A, że na razie nie całkiem jest łatwo? Takie życie. Widzę, że mimo wszystko Bóg mnie zmienia. I trochę inaczej do pewnych rzeczy podchodzę, w porównaniu do tego, co było ileś lat, a może nawet i miesięcy, temu. I jak pomyślę, to widzę, że ma to wszystko jakiś sens. Szkoda, że zbyt często o tym zapominam. Niech jednak chwała Boża objawia się w tym, do czego mnie Bóg posyła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.