Dziś zakończył się kurs „Jezus w czterech Ewangeliach”, na którym byłem jako uczestnik. Oczywiście nie będę pisał, co konkretnie się na tym kursie działo – takie zasady SNE. Ale niewątpliwie Bóg działał. Przy czym to nie jest tak, że wracam jako zupełnie inny człowiek. Chociaż to dopiero po owocach można będzie to rozsądzić. Ale kurs na pewne sprawy w kontekście Ewangelii niewątpliwie rzucił nowe światło. Pewne rzeczy przypomniał, pewne uwypuklił. Dał mi ileś do myślenia. Może wręcz dał mi odpowiedzi na ileś pytań.
A pytania przecież dopiero co się pojawiały. Na mój poprzedni wpis był dosyć spory odzew. Tak w widzianych reakcjach na Facebooku, jak komentarzach, a także prywatnych wiadomościach. Wiele osób zwraca uwagę, że tamten tekst był im bardzo bliski. Tak jak bym opisywał ich życie i problemy. I tu od razu może to powinno dawać do myślenia, że widocznie te nasze problemy nie są takie wyjątkowe, bo inni też tak mają. I zmaganie się z trudnościami jest wpisane w naszą codzienność. Nawet, jeśli wydaje się nam, że czujemy się jakoś oszukani, czy przynajmniej nie zrozumiani przez Boga.
Jednocześnie po minionym kursie stwierdziłem, że powinienem napisać ten tekst, bo może to innym pomoże odpowiednio spojrzeć. Moje wnioski z lektury Ewangelii na kursie mogą być pomocą nie tylko dla mnie, ale i dla innych w podobnej do mojej sytuacji.
Zapewne nieprzypadkowo mój blog jest w domenie bartymeusz.pl. Wszak ten niewidomy żebrak z Jerycha, to mój ulubiony bohater z Ewangelii. Ale zauważam ostatnio w sobie inny element postawy Bartymeusza, na który chyba mniej zwracałem uwagi w kontekście siebie.
Chyba jestem – przynajmniej ostatnio – jak ten Bartymeusz jeszcze sprzed spotkania z Jezusem. Ślepota, która od dzieciństwa dotykała Syna Tymeusza, jest niewyobrażalna dla człowieka widzącego. Ale nie jest końcem życia. Znane są różne postaci ze świata, które robią wielkie rzeczy, mimo braku wzroku. To Bartymeusz, być może namówiony przez innych, wybrał życie, jakie miał. To on siadał przy bramie. I to on żebrał, zapewne nawet nie próbując czego innego robić. I być może to, czego chciał, to wzbudzać litość u innych, a przez to dostawać jakieś pieniądze, które pozwoliłyby mu zaspokoić głód. Ale to jego decyzje o funkcjonowaniu powodowały, że nie angażował się w życie. Najprawdopodobniej nie wierzył już w nic. Żył, aby przeżyć z dnia na dzień. W pewnym sensie nic, tylko czekał na śmierć. Być może w jego sercu były jakieś pragnienia, ale już dawno zostały zagłuszone. To jego funkcjonowanie powodowało, że mało w nim było radości, nadziei, jakiejkolwiek zmiany. I zapewne nic szczególnego nie robił, tylko narzekał na swój los.
Prawie tak jak ja. Ale właśnie on, zapewne natchniony przez Ducha Świętego, zaczął wołać o pomoc Jezusa. A gdy ostatecznie Jezus go zawołał, „wystrzelił jak z armaty”, porzucił wszystko, co było jego zabezpieczeniem i na pytanie Mistrza z Nazaretu odpowiedział „Rabbuni”, czyli „mój ukochany nauczycielu”. A taka determinacja, takie wyznanie miłości, otworzyło go na pełne uzdrowienie. Chociaż najistotniejsze chyba dokonało się wcześniej – gdy został dostrzeżony przez Jezusa i wyrwany z marazmu. Ciekawostką jest to, że to nie Jezus do niego podszedł, tylko kazał mu samemu przyjść.
Myślę, że ja właśnie jestem jak ten Bartymeusz. Nie jestem szczęśliwy, bo nie wszystko jest po mojej myśli. Ale zamiast wziąć się w garść, to wolę biadolić i chyba gdzieś wewnętrznie czekam na moment, kiedy przyjdzie Pan Jezus i powie innym „przyprowadźcie go tutaj”, a wtedy będę mógł robić wielkie rzeczy. Zapewne jednak nie ma co czekać i narzekać, tylko iść i działać. A na pewno nie ma co liczyć, że Bóg się mną zajmie w taki sposób, jak ja chcę, przyjdzie do mnie i będzie się litował nade mną. Czas, by wołać Jezusa o pomoc. A zaraz potem wstać i iść do Niego. To On jest „drogą, prawdą i życiem” I albo my wejdziemy na Jego drogę, albo nadal będziemy biadolić, jak nam nie dobrze.
Potrzeba umieć dostrzec w sobie celnika, z przypowieści o faryzeuszu i celniku i bić się w piersi, a nie próbować przekonywać Boga, jakobym był taki wspaniały oraz, że tak wiele mi się należy, iż On musi mnie docenić i się mną zająć.
Te powyższe myśli, to tylko niektóre z refleksji z przeżytego przeze mnie kursu. Cieszę się, że ileś do mnie dotarło. Może nie tego, co było mówione wprost, ale tego, co Jezus mi pokazywał. Teraz trzeba zacząć wcielać to w życie. Ale pewno łatwo nie będzie. Ale ważne, że na obecną chwilę Bóg w swoim miłosierdziu mi tę prawdę pokazał.
A ja się wybieram na Jana… I już widzę, że może być trudno tam dotrzeć i być moze wytrwać. Tyle buntu we mnie. Jestem jedną wielką sprzecznością. Trochę tak jakby mi jedno oko przejrzało a drugie zostało wydłubane. I co mam zrobić? Wstawić szklane i oszukiwać że widzę? Siebie innych? Najgorsze, że ja nie mam 15 lat i irytuje mnie dość często jak bardzo młodzi ludzie, bez życiowego doświadczenia usiłują mnie nauczyć życia… Życia z Bogiem. Przeciez ja tyle wiem. Tematu pokory i jej braku nie rozwijam. Pamięta ks takie słowa: „Panie nie pozwól abym z nich szydził”. Przywłaszczyłam sobie.
Jan jest mocno innym kursem niż Jezus w Czterech Ewangeliach. Na Jana jednak z zasady przyjmuje się ludzi będących we wspólnotach, najczęściej ewangelizacyjnych. Ja wręcz już kiedyś (być może więcej niż raz) pisałem zgodę do organizatorów, by osoba z mojej wspólnoty, była przyjęta na Jana.
Myślę, że nie adekwatny jest argument o ludziach bez życiowego doświadczenia. Po pierwsze, jeśli ktoś uczy, to Pismo Święte, a osoby to przekazują. Po drugie w SNE są ludzie w różnym wieku. A po trzecie dobrą rzeczą jest stanięcie w pokorze. W Piśmie Św. jest historia, gdy Bóg przemówił przez oślicę. Bo człowiek nie chciał przyjmować innych znaków. Bóg może przez różne osoby mówić. I tylko pytanie, na ile chcemy się na to otworzyć i współpracować z Bożą łaską.
Witam Księdza
Czas wakacji szybko mija…jak jeden dzień, no może dwa 🙂 i…już jest po…zdecydowanie za krótko!!!
W Wenecji w Bazylice św. Jana i Pawła jest Kaplica Matki Boskiej Królowej Pokoju, w której znajduje się fresk przedstawiający św.Jacka idącego po wodach Dniepru. Św. Jacek trzyma w jednej ręce monstrancję ,a w drugiej figurę Matki Bożej (uratowane przed pożarem). Idzie w kierunku brzegu na którym siedzą ludzie wyciągający do Niego ręce…z prośbą o pomoc? (moja interpretacja)
I tak sobie pomyślałam, że Ksiądz mając takiego patrona jak św. Jacek musi z Jezusem chodzić po wodzie inaczej się po prostu nie da…przecież : J(1-3) „Przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: Rabbi, kto zgrzeszył, że sie urodził niewidomy- on, czy jego rodzice? Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże.”
Może… też dlatego Bartymeusz jest ulubioną postacią Księdza…bo dzięki Księdzu można poznać dotyk Boga…
Błogosławieństwa Bożego i wszelkich łask w Dniu Imienin.
No mnie przyjęli. I ma ks rację. Adekwatny argument to nie był. Myliłam się.
No pięknie… Jaka pokora… :). A ciekawe, co z tym teraz zrobisz… Jakieś konkretne wnioski z Jana?
O wnioskach nie będę pisać, bo nie chcę zdradzać treści, ale kurs inny niż te które do tej pory. Bez fajerwerków, spokojnie – to o kursie. Ale okazało się, że chyba jakieś furtki się pootwierały albo nie były zamknięte. Być może to drugie bo o ile jestem tylko człowiekiem, to pewnych rzeczy bardzo pilnuję… chociaz nie wiem sama. Kiedyś gdzieś się pojawię, żeby mi ks raz głębiej w oczy spojrzał ;). A co dalej? Cóż zobaczy się.
Bardzo , bardzo nie chcę żeby był koniec WAKACJI, ale niestety …jutro znowu wrzesień…kolejny…
Ponieważ… już nie chodzę do szkoły 🙂 … i moje dziecko też nie…zupełnie inaczej odbieram nadchodzącą JESIEŃ..jej kolory i intensywność barw…
Dzisiaj w parku spotkałam kobietę, która zrywała kasztany w łupinach dla swoich wnucząt, żeby się nauczył rozbierać warstwa po warstwie do ziarna….tak powiedziała…
I tak sobie zapamiętałam …te warstwy…i przełożyłam na moje warstwy, ale w wierze…grube są, nieociosane, szorstkie, brzydkie, złamane, poranione, ale leżą u stóp Pana Jezusa i On nimi się zajmie. Amen.
A ja niestety wróciłem do szkoły… Nie jestem szczęśliwy z tego powodu.