Ostatnio nachodzą mnie pewne rozterki. Wiem, że w tym wszystkim chyba za bardzo skupiam się na sobie, niż na Panu Bogu, ale niestety tak chyba jest. Rzecz dotyczy kwestii moich modlitw z nałożonymi rękoma. Jakoś ostatnio stwierdziłem, że nie do końca wierzę, że Bóg chce, abym w ten sposób uzdrawiał ludzi.
Skąd taki wniosek? Chyba brakuje widocznych owoców takiej posługi. Mam wrażenie, że modlitwa o uzdrowienie, szczególnie podczas modlitw nad sporą ilością ludzi, wydaje się jakaś sucha, bezobjawowa… Ba… może i bezrefleksyjna. Nie… To nie tak. To nie jest bezrefleksyjna modlitwa. Ale gdzieś w tym wszystkim gdzieś gaśnie mój zapał. Nie za bardzo widzę, by były ostatnio jakieś owoce takiej modlitwy. Czy to o uzdrowienie (w modlitwach grupowych), czy nawet i o „wylanie” Ducha Świętego. Nakładam ręce, „coś tam” Bogu mówię. I wiem, że Bóg może zrobić to, co chce – także uzdrowić, ale zasadniczo nie doświadczam takiego „odczucia”, że Bóg jakoś wyraźnie działa przeze mnie. Oczywiście Bóg, to nie kiełbasa i nie perfumy i nie trzeba niczego czuć. Ale kiedyś miałem takie momenty.
Czasami takie „odczucia” miewam za to w indywidualnej modlitwie. I to zazwyczaj w sytuacji, gdy jest rozeznany problem danej osoby. Nie tylko efekt (np. choroba itp.), ale także przyczyna. I bywa, że jest to skuteczniejsze.
W kontekście modlitw nad ludźmi mam mieszane uczucia. Z jednej strony chciałbym widzieć owoce, z drugiej strony nie chcę, by działy się jakieś nadzwyczajności. W modlitwach z nałożonymi rękoma ileś osób podchodząc do modlitwy niemalże od razu jest gotowa się położyć na ziemi, dając do zrozumienia, że mają spoczynek w Duchu Świętym. Nie neguję możliwości takiego spoczynku. Ale trochę irytuje mnie postawa niektórych osób. Staram się, by w trakcie moich publicznych modlitw (np. podczas Mszy św. z modlitwami o uzdrowienie i uwolnienie) ludzie nie padali. W ciągu kilku ostatnich miesięcy dwukrotnie modliliśmy się z innym księdzem nad ludźmi. Ileś osób przy mnie zaczynało się kołysać do takiego stopnia, że lada moment pewno by padły na ziemię w jakimś spoczynku. Ale ja jednak wtedy powstrzymuję daną osobą i przerywam się modlić. Duch Święty spokojnie może przyjść do człowieka nie kładąc go na ziemię. A jeśli coś realnie się w człowieku dzieje (i stąd te kołysanie, o ile jest działaniem Ducha Świętego), to nie trzeba nie wiadomo jak, ciągnąć tej modlitwy.
W tych dwóch seriach modlitw księża modlący się obok mnie mieli koło siebie ileś „upadków”. Trochę w duszy się śmiałem, mówiąc: „niech tam padają, przynajmniej ludzie szukający sensacji, tam będą iść, a niekoniecznie szukać modlitwy u egzorcysty, u którego nikt nie pada” .
Z perspektywy czasu pojawia się jednak rozterka, że chyba jednak żal, że nie dawałem ludziom „padać”. Pojawia się chyba jakaś zazdrość, gdy słyszę: „a to ten ksiądz, u którego tyle osób padało” . I chociaż intelektem wiem, że to nijak nie jest wyznacznik działania Boga i skuteczności modlitwy, to gdzieś w sercu mam pewne wnioski, że może jednak nie dla mnie takie modlitwy, że nie o to Bogu chodzi względem mnie.
Dlaczego tak mnie to rusza? Chyba to kwestia szkoły, w której uczę. Pisałem niedawno, że ponownie nasilają się problemy w szkole. Coraz trudniej przetrwać lekcję, bo momentami jest tak głośno, że aż głowa boli. Iluś uczniów powiedziało, że przestało wierzyć. Kilku (a szczególnie jeden) mocno poddają w wątpliwość sprawy wiary. Ja ogólnie nie boję się rozmawiać i próbować wyjaśniać sprawy wiary. Ale tak naprawdę okazuje się, że nie mam z kim rozmawiać. Bo chociażby ten jeden uczeń rzuca głośno, tak, aby prawie wszyscy słyszeli, jakieś bardzo podchwytliwe pytanie, sugerując w pytaniu bezsens chrześcijaństwa i wiary w Boga, a potem nie daje możliwości na spokojną odpowiedź. I mam wrażenie, że bardziej on przeciąga na swoją stronę tak stawianymi pytaniami (mam wątpliwości, kto jest autorem tych pytań), niż ja mam możliwość przekonywać o mocy Boga. Kilka razy próbowałem mówić o różnych cudach, których byłem świadkiem. Jednakże argumenty przeciwne są takie, że to nie jest prawda, co mówię (bo niby dlaczego tylko ja takiego czegoś doświadczam, a oni nie?), a także, że przecież cuda zdarzają się na całym świecie, w różnych religiach (?). Nawet, gdyby ten ostatni argument był prawdziwy, to i tak uczniowie nie chcą przyjąć tego, że jeśli w trakcie modlitwy dokonuje się cud, to nawet, gdyby gdzieś indziej też to było możliwe, to jednak warto uwierzyć w takiego Bogu i Jemu zawierzyć.
Te trudne lekcje w szkole powodują, że chciałbym jakoś tych uczniów przekonać. Chciałbym dać im coś w rodzaju dowodu, potwierdzenia. I nie ukrywam, że możliwość czynienia cudów mogła by być argumentem, który pomógłby uczniom uwierzyć. A tak, to w walce o dusze uczniów, czuję, że przegrywam. Wiem, że jestem po stronie Zwycięzcy i Jezus sobie z tym poradzi. Ale gdzieś w sercu pojawia się jakiś żal, że nie widać owoców mojej pracy.
Nieraz na moje opowiadane historie o cudach, uczniowie (szczególnie ten jeden), chcą, bym konkretnie powiedział o jakie osoby chodzi. Nawet niedawno zaczynałem mówić wymieniając jedno imię. Ale w sumie i tak zostałem zagłuszony.
To wszystko niestety prowadzi do tego, że gdzieś pojawiają się elementy zwątpienia. Może nie w moc Boga, tylko w to, czy ja jestem właściwym człowiekiem. Czy ja naprawdę jestem świadkiem wiary? Czy to, czego doświadczyłem jest tylko mrzonką, czy jednak byłem świadkiem cudów? A jeśli były cuda, czy ma to szansę się przełożyć na nawrócenie moich uczniów i większą chwałę Boga?
Postanowiłem zatem spisać kilka momentów wyraźnego działania Boga poprzez moje ręce, podając także imiona. Ten spis jest potrzebny także i mi. Bym nie zapomniał wielkich dzieł Boga. I bym nie powątpiewał, że Bóg może różne wielkie rzeczy czynić, także przeze mnie. Przynajmniej część z tych rzeczy będzie powtórzeniem innych opisów z tego bloga.
Jeden z cudów, którego świadkiem byłem, miał miejsce w październiku 2008 roku. Znajoma, Justyna, miała potrzaskane przez bramę palce u ręki. Część się zrosła. Po zdjęciu gipsu zostały dwa palce ze ścięgnami pozrywanymi do takiego stopnia, że palce można było wykręcać w różne, niekoniecznie naturalne, strony. A lekarze nie dawali zbytnich (niemalże żadnych) szans na powrót do pełnej sprawności. W trakcie mojej modlitwy nad Justyną, także o uzdrowienie, pojawił się krzyk z bólu. Okazało się, że to był moment uzdrowienia. Palce się w jednej chwili zrosły. Wprawdzie było jeszcze niepełne wyprostowanie palców, ale dzieło dokończyła rehabilitacja. Lekarze zachodzili w głowę, jak możliwe było zrośnięcie się tych palców i powrót do pełnej sprawności – szczególnie w trakcie tak krótkiego czasu.
Inne cuda – może nie tak spektakularne – dotyczyły poczęcia i urodzenia dziecka w małżeństwach, w których rodzice przez bardzo długi czas nie byli w stanie otworzyć się na nowe życie. Tu można wspomnieć m.in. poczęcie mojej bratanicy Ani po modlitwie mojej i kilku osób podczas rekolekcji Ewangelizacyjnych oraz przekazanym proroctwie. Jednakże chciałbym się zatrzymać nad darem macierzyństwa innej Justyny. Pamiętam, jak się nad nią modliłem (chyba na początku 2014 roku) – tak w kontekście wolności, jak i płodności. Justyna w którymś momencie modlitwy miała spoczynek w Duchu Świętym. Dla mnie to było przekonanie, że coś ważnego się dokonało. Powiedziałem wtedy słowa, które okazały się proroczymi, że Justyna za rok będzie mnie szukała, aby powiedzieć, że ma dziecko. Wprawdzie przez inne osoby o ciąży Justyny dowiedziałem się kilka miesięcy później, to rzeczywiście mniej więcej rok po tamtej modlitwie Justyna odnalazła mnie przez tego bloga informując o dziecku. Nie była bowiem w stanie znaleźć mnie w parafii, w której była tamta modlitwa, bo zwyczajnie w świecie zmieniłem parafię.
Kolejny cud, który się dokonał, to modlitwa z dnia (jeśli dobrze pamiętam) 2 maja 2015 roku. Odprawiałem wtedy Mszę św. w domu Sióstr zakonnych na terenie naszej parafii. Po Mszy św. najstarsza z Sióstr, s. Kalista, poprosiła, bym się nad nią pomodlił o uzdrowienie. Jej zdrowie było w bardzo złym stanie. Przez wiele lat toczyła walkę z nowotworem. Wprawdzie wcześniej słyszałem o tym, że ta modlitwa pomogła siostrze, to jednak więcej szczegółów poznałem dopiero kilka tygodni temu. Siostra opowiedziała mi świadectwo z tamtych wydarzeń. Wcześniej przez 15 lat często musiała „brać chemię”. Obecnie od ponad 2 lat tej chemii nie bierze. I nie ma takiej potrzeby. Czy to zasługa mojej modlitwy? Siostra twierdzi, że tak. Ja myślę, że duża tu zasługa wiary Siostry. Ale nie wykluczam, że Bóg rzeczywiście skorzystał z mojej pomocy.
Wielką radość sprawiła mi Siostra opowiadając o tym. I jakże przykro mi, że niewiele po tym świadectwie, wróciły te wszystkie rozterki, powątpiewania. Szatan bardzo walczy, bardzo się wścieka. Wie, w jaki czuły punkt uderzyć, by mnie zabolało. I abym wydarzenia pełne Bożej chwały przemienić w moją porażkę.
Cieszę się, że Bóg dał mi doświadczyć opisanych tutaj rzeczy. Wiem, że nie wszyscy mają taką możliwość. A mi mimo wszystko chyba nadal mało. Raczej się skupiam, że nie widzę owoców, zamiast cieszyć się chociażby tymi trzema opisanymi. Niech te cuda pomogą objawiać większą chwałę Boga. A jeśli komuś to ma pomóc w wierze, to proszę z tych przykładów korzystać. Siostra Kalista i dwie Justyny są realnymi osobami i można je poprosić o potwierdzenie tych słów. A mi niech nie będzie już więcej żal.
To może Ksiądz co jakiś czas zaprosi na lekcje, kogos świeckiego, kto podzieli sie świadectwem jak Bóg realnia działa cuda… może dla uczniów będzie to jakas odmiana…
Witam Księdza
Czytając Księdza post miałam przed oczami św. Jana Pawła II, tak jakoś wyszło. Nie wiemy tzn. ja nie wiem czy były odmawiane osobiste modlitwy nad Ojcem św. o uzdrowienie nie wiem czy św. Jan Paweł II potrzebował takich modlitw będąc w tak bliskim kontakcie z Bogiem,ale z pewnością wiem że miliony ludzi modliło się o zdrowie dla Niego. Widać nie było to wolą i zamysłem Boga. Jednak Ojciec św. swoim świadectwem życia pokazał całemu światu jak w ciężkiej i wyniszczającej chorobie dźwigać swój krzyż opierając się o krzyż Pana Jezusa. Myślę, że to było uzdrowienie dla wielu ludzi i ogromne wsparcie nie tylko dla chorych fizycznie.
Autentyczna historia szkolna: „Pewien tata na zebraniu szkolnym zgłosił swoje niezadowolenie z lekcji religii, ponieważ jest na nich czytana jakaś ewangelia czy… coś. Na pytanie nauczycielki jakie ma oczekiwania co do tych lekcji ?odpowiedział : żeby dzieci uczyć,że nie wolno pyskować rodzicom.” 🙁
Wydaje mi się,że w kwestii wiary dom rodzinny odgrywa główną rolę…”czym skorupka za młodu nasiąknie…” Późniejsza „agitacja” rodzi bunt i agresję do momentu gdy sam młody człowiek nie spotka żywego Pana Jezusa, ale to bez łaski nie jest możliwe. Bóg dał człowiekowi wolność wyboru (nie wiem czy dzisiaj są obowiązkowe lekcje religii ?) więc niech młody człowiek ma odwagę wybrać i ponosić konsekwencje swojego wyboru. Nie musi przecież chodzić na religię, tylko np. na etykę i uczuć się tam, że należy być grzecznym. 🙂
Pozdrawiam
Potwierdzam, potwierdzam 🙂 Miał Ksiądz słowo poznania o moim dziecku. Tyle że to musiało być w roku 2013, bo córeczkę urodziłam w listopadzie 2014 roku. Jak ja Bogu dziękuję, że postawił Księdza na mojej drodze! Bo to chyba musi tak być, że modlitwa wstawiennicza ma zadziałać w konkretnym miejscu i czasie przez wstawiennictwo konkretnej osoby. Z moim synkiem jeździłam do wielu charyzmatyków i (przynajmniej pozornie) nic się nie wydarzyło. Oprócz ks. Jacka Fijałkowskiego nakładali na niego ręce m.in. o. John Bashobora, o. Teodor Knapczyk, ks. Dominik Chmielewski, Marcin Zieliński, Michał Świderski, ks. Radosław Siwiński i już sama nie pamiętam kto jeszcze. Ale wciąż wierzę, że nadejdzie moment, iż znajdziemy się w odpowiednim miejscu i czasie, a wówczas Jezus da światło przez kogoś albo nawet widoczny efekt modlitwy w postaci zniknięcia guzka. Nie ma co się poddawać zwątpieniu. Bóg jest zawsze większy. A Ksiądz jest niewątpliwie narzędziem w Jego rękach. Będę się za Księdza gorliwiej modliła 🙂
Szczęść Boże!
Zajrzałam na bloga, żeby trochę podreperować swoją wiarę, a tu takie rzeczy czytam…
A to właśnie Księdzem Bóg posłużył się, by mnie nawrócić. Najpierw przez udział w Filipie, później przez spowiedź z całego życia, a następnie przez stworzenie możliwości, bym mogła coś z siebie dać innym.
Czy to cud? Dla mnie tak. Cudem jest Boże Miłosierdzie, które dotknęło mego serca dzięki temu, że Ksiądz zdecydował się być Jego Narzędziem. Cudem jest to, że od tamtej pory staram się z lepszym lub gorszym skutkiem trwać przy Bogu. Cudem jest, że dzięki nawróceniu ocalało moje sypiące się wówczas małżeństwo, że wspólnie z mężem rozpoczęliśmy formację we wspólnocie i wiemy, że bez Boga nie chcemy już niczego robić.
Jeśli zaś chodzi o szkołę… to trudny temat. Dziś obejrzałam film o ks. Janie Bosco, by trochę się w tym temacie zainspirować. Ten temat od jakiegoś czasu bardzo leży mi na sercu, zwłaszcza brak Boga w szkołach 🙁
Dzięki za słowa…
Prawda jest jednak taka, że ja nie twierdzę, że nikomu nie pomagam. Raczej mówiłem o tych wspólnych modlitwach i ogólnie modlitwach o uzdrowienie (w domyśle fizycznym). A szkoła… jak to szkoła :).
Ja dziękuję za tak piękne świadectwo wiary. Pierwsze co mnie uderza w opisie to pokora i prostota duchowa. z zaufaniem Bogu. Rozterki są normalnym zjawiskiem w uświęceniu czlowieka, a liczą się owoce tej pięknej pracy duszpasterskiej. Postanowiłam odpowiedzieć na komentarz, ponieważ doświadczam opresji fizycznych, cielesnych, a jednocześnie podczas modlitw szczególnie różańcowych lub do Ducha Św. czuje się kołysana. I mam wątpliwości czy to zły duch, czy Duch Św. Ale kiedy moja modlitwa staje się już jakby nie moją modlitwą, lecz wspólną i doświadczam setcem i ciałem dotyku Boga to już nic nie rozumiem. Przy niektórych ksieżach odczuwam wiatr, przy czym sana go wokół mnue często na mszy lub w osobistej modlitwie odczuwam. Wiem, że nie jest wdzystko jak powinna, bo nigdy nie śpię sama i czuję fizyczne pokusy, na które nie mam już wpływu. Ale bie ustaję w modlitwie o łaskę, miłosierdzie. I nie hestem pewna jak to zakwalifikować jako chwianie się przez działanie demoniczne czy kolysanie i opiekę Bożą. Też mam głowę pelbą pytań i szukam takiego księdza właśnie do spowiedzi generalnej. A nawiązując do egzorcyzmów to oglądałam świadectwo bioenergoterapeuty, którego egzorcyzmowano w Częstochowie. I był rzucony na kolana na ziemię kilka metrów dalej. Więc upadki podczas tego rytuału też bywają. Szczęść Boże w całej Księdza posłudze.