Chciałbym podziękować za ileś dobrych słów po moim ostatnim wpisie. Niewątpliwie ważnym dla mnie jest słyszeć, że są owoce modlitw… Postawiłem wielokropek, bo… Bo nie wiem, czyich modlitw jest zasługą to, co jest jakimś owocem. Niewątpliwie bardzo dziękuję Bogu za wspólnotę i związaną z nią ekipę posługującą, którą Bóg stawia na mojej drodze. To między zdaniami komentarzy można wyczytać, że wielką zasługę w uwielbianiu Pana ma zespół „Uwielbiam niebo”, czy ludzie ze mną posługujący. Rzeczywiście to wielka łaska dla mnie i dla wielu ludzi.
W zespole „Uwielbiam niebo” jest ileś osób z mojej wspólnoty. Kilka pierwszych głosów tworzą osoby, z którymi blisko współpracuję od ponad 8 lat. A gdy ten zespół jeszcze nazywał się „JOŁ – Jezus Obdarza Łaską” byłem ich duchowym opiekunem. I niewątpliwie piękno i skuteczność trzeciosobotnich modlitw, to w dużej mierze ich zasługa.
Podobnie Bóg stawia na mojej drodze ludzi, którzy dobrze posługują światłami poznania – proroctwami. Kilka osób z nich bardzo skutecznie i mocno trafnie. I to też bardzo ludziom pomaga.
A moja zasługa jaka w tym wszystkim? Zapewne niewielka. Świateł poznania zasadniczo nie mam. A jak ostatnio miałem przekonanie o uwolnieniu osoby opętanej 8 grudnia, to najwyraźniej okazało się nie-Bożym światłem.
Wprawdzie wiem, że przynajmniej jedna osoba komentująca mój wpis stwierdzi, że ja też mam proroctwa – wszak wyprorokowałem to, że za rok będzie miała dziecko – to jednak nie wiem, ile w tym proroctwa, a na ile obserwacji tego, co się dzieje. Mianowicie gdy omadlałem wtedy sprawę pewnych problemów, także w kontekście otworzenia się na dar macierzyństwa, osoba ta miała spoczynek w Duchu Świętym. I to mnie skłoniło do powiedzenia, że za rok będzie miała dziecko. Ale ile w tym wszystkim światła Ducha Świętego, a na ile pobożnego życzenia i obserwacji Bożego działania? Nie wiem. Cieszę się, że to dziecko jest i drugie zasadniczo też.
Ale chyba mój problem,to chyba właśnie „pobożne życzenie”. Ale może też Pan Bóg chce, bym po prostu skupiał wokół siebie ludzi, którzy dobre rzeczy czynią. Nie wiem. Właśnie chyba o to chodzi, że może bym chciał wiedzieć, czego ode mnie chce Bóg. Na ile po prostu zostawić ludziom dookoła mnie pole do działania, a sam po prostu zbytnio nie przeszkadzać. Może nie ma co wychodzić z jakąś inicjatywą, by nie być co chwilę oskarżany, że wprowadzam samowolę (co najczęściej nie jest prawdą). Może moje przekonania, jak powinna działać wspólnota i co powinniśmy robić, to tylko moje „pobożne życzenia”. Nie wiem. Jakoś idę po omacku, krok po kroku, bo tak w sumie miałem według różnych świateł poznania iść. I może rzeczywiście brak mi cierpliwości, bo chciałbym zobaczyć światło. Chciałbym wiedzieć, że moje przekonania są ważne i trafne. A kiedy już miałem niedawno pewne przekonania, co ma być, to się okazało, że to tylko „pobożne życzenia”, których konsekwencjami oprócz niewątpliwej lekcji pokory jest rozwalony samochód i wewnętrzne przekonanie, by właśnie tym swoim przekonaniom nie ufać. Może dać jeszcze bardziej prowadzić ludziom to całe dzieło, wiedząc, że to przede wszystkim ich zasługa, a zasadniczo nie moja.
Ja wiem, że jeśli coś się dzieje, to nijak moja zasługa, a Jezusa Chrystusa. I mówię tak nie dlatego, że tak wypada, ale wiem, że sam z siebie niczego nie jestem w stanie zrobić. Jestem zbyt leniwy i słaby, by coś zrobić. I wiem, że gdybym został bez wspólnoty, to szybko bym się „rozłożył na łopatki”. To ja bardziej potrzebuję ich, niż oni mnie. Mimo wszystko chciałbym, by to wszystko trochę inaczej działało, by były widoczne jakieś większe owoce niż takie, które zazwyczaj można osiągnąć poprzez psychoterapię.
No nic… Wiem, że to nie moje dzieło, tylko dzieło Boga. I wiem też, że nie zasłużę na Boże łaski moimi staraniami. Bo łaski Boże są darmowe. A Bóg działa tak jak chce i wybiera tych, których chce. A ja po prostu jestem człowiekiem i nieraz po ludzku chciałbym jakoś wiedzieć, że to co robię, ma sens i jestem potrzebny. Bo jeśli owocność modlitw zależy od innych ludzi, to miewam wątpliwości nad potrzebą swojego działania.
No nic… tak, czy inaczej – naprawdę dziękuję, za Wasze słowa, bo to naprawdę dla mnie ważne. To zawsze dodaje chęci do działania. Tak swoją drogą, to szkoda, że bardzo rzadko to stosuję względem innych.
Rozumiem Księdza doskonale, bo to takie ludzkie i naturalne, że chciałoby się widzieć konkretne owoce swoich modlitw. I ja ostatnio przeżywam coś podobnego, widzę bardzo często jak Bóg wysłuchuje moich modlitw, jak modlę się za siebie, za to za innych już jakoś mniej i też czasem zastanawiam się, czy jest sens, bym modliła się za innych. I nawet jak widzę, że u kogoś coś się zmieni, to mam wątpliwości, czy to moje modlitwy, czy tej osoby, czy kogoś jeszcze innego. Ale tak naprawdę, czy to jest istotne… najważniejsze owoce, a czy Bóg posłuży się jedną osobą, czy inną, w wypełnieniu tego, to już drugorzędna sprawa.
A co do Księdza jeszcze, to ja w swoim życiu bardzo widzę, jak Bóg posługuje się Księdzem w prowadzeniu mnie do Niego. I także dwukrotnie po modlitwie Księdza z nałożeniem rąk, były konkretne owoce. I niech Ksiądz też spojrzy, że modlitwa to tylko jeden element, a jak Bóg działa przez Księdza inne posługi, np. sprawowanie sakramentów, np. pokuty i pojednania, albo przez słowa, które Ksiądz często tak trafnie mówi podczas homilii, czy nawet przez bloga.
Głowa do góry 🙂
Oczywiście, że stwierdzę, że ma Ksiądz światła poznania 🙂 Chyba diabeł chce koniecznie namącić Księdzu w myślach, a nawet w pamięci, by Ksiądz stracił wiarę w otrzymane charyzmaty. Nie mógł Ksiądz wypowiedzieć proroctwa o moim dziecku na podstawie obserwacji, gdyż słowo poznania brzmiało mniej więcej tak: „Za rok będziesz mnie szukała, by powiedzieć o dziecku”. Skąd niby Ksiądz miałby wiedzieć, że akurat będę Księdza szukała za rok? W ciążę zaszłam wcześniej (dość szybko po Księdza modlitwie), lecz z powodu braku kontaktu z Księdzem (głównie przez leżenie w domu i w szpitalu) nie mogłam wcześniej pojechać do Księdza do parafii z radosną nowiną. A gdy już mogłam to zrobić, okazało się, że Ksiądz został przeniesiony do nowej parafii położonej o wiele dalej od mojego miejsca zamieszkania (swoją drogą, ja też się przeprowadziłam). Zatem chociażby z tego powodu wierzę, że było to proroctwo pochodzące od Boga. A Pan działa przez Księdza z mocą, gdyż wcale nie zawsze mam spoczynek po nałożeniu kapłańskich rąk. U Księdza zdarzyło mi się to zarówno w kontakcie bezpośrednim co najmniej 3 razy (na Pl. Trzech Krzyży, na krótkiej modlitwie, gdy Ksiądz miał słowo poznania i na Grójeckiej), jak również podczas Księdza modlitw o uwolnienie na Mszy św. w poprzedniej parafii, gdy upadłam w ławce. Za każdym razem Jezus coś we mnie uzdrawiał – duchowo lub fizycznie. Takich efektów nie daje psychoterapia…
Nie wiem, dlaczego Pan jeszcze nie uwolnił tej osoby opętanej, nad którą Ksiądz się modli. Mam wrażenie, że to w jakiś sposób osłabia Księdza wiarę w skuteczność posługi. A może czas oddać tę osobę innemu egzorcyście? Nie mam pojęcia, czy jest taka praktyka w Kościele. Mam natomiast przekonanie, że Księdzu wyszłoby to na dobre.
Bardzo mi przykro z powodu Księdza wypadku, w którym ucierpiały też inne osoby z Księdza ekipy. Nie mogłam jakoś skomentować tamtego wpisu, bo obawiałam się, że skrytykuję Księdza podejście do sprawy. Wielokrotnie Ksiądz pisał w taki sposób, jakby skuteczność modlitw miała być potwierdzana przeszkodami stawianymi przez szatana. Osobiście wolałabym nie mieć takiego myślenia. Może właśnie takie podejście sprowadza zło? Nie wyobrażam sobie modlić się za kogoś i mieć z tyłu głowy, że niedługo przydarzy mi się coś złego, bo diabeł już wie, że ta modlitwa wyda dobre owoce.
Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia!
Właśnie dostałam maila :czy nie zauważyłaś, że zawsze przed Świętami Bożego Narodzenia kusy wzmaga swoją „działalność”?…No ! zauważyłam
Trzeba być bardzo czujnym
Księże Jacku
Bliskości Pana Jezusa
Pokoju serca i wszelkich potrzebnych łask Bożych
Na Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok
Szczęść Boże,
Niektóre duchy wyłażą przez POST i modlitwę, więc może właśnie post się przyda. Ja mam podobnie z modlitwami o uwolnienie, chciałabym by owoce było widać od razu. Ale kiedyś bardzo mądry ksiądz wówczas z parafii św. Rodziny, na jednej z pierwszych mszy z modlitwami o uzdrowienie zaznaczył, że owoce mogą być rozłożone w czasie. Na ostatnią mszę świętą na Narutowicza przyjechałam z ogromną wiarą, że sprawa, którą pragnę omodlić, będzie rozpatrzona natychmiastowo. Byłam niemalże pewna, że jedno ze świateł poznania będzie dotyczyć właśnie mojego problemu. Tak się jednak nie stało, więc można powiedzieć, że byłam rozczarowana, choć nie żałowałam czasu spędzonego na modlitwie. Wyraźnie zrozumiałam jednak, że nie mogę liczyć na układ zero-jedynkowy w tym przypadku. Zapewne Złemu zależy bym właśnie tak myślała: Jezus nie uzdrawia twojego problemu, gdy nie ma odpowiedniego znaku, przeczucia czy światła poznania. Dziś mogę stwierdzić nawet, że jest jeszcze gorzej, sprawa się skomplikowała a moje niepokoje się zwiększyły. To mnie jedynie utwierdza w przekonaniu, że nie wolno upatrywać we mszy o uzdrowienie i uwolnienie jedynego rozwiązania. Jest ona jakimś narzędziem, elementem przemiany, procesem, który trwa w czasie. Spektakularne uzdrowienia podobnie jak cuda eucharystyczne są dawkowane; pojawiają się w najmniej oczekiwanym momencie. I może o to właśnie chodzi, by na nie za wszelką cenę nie oczekiwać.
Pozdrawiam gorąco księdza i posługujących