Długo nie pisałem tutaj na blogu. Bo w sumie, to nie wiem, co mam pisać. Są co jakiś czas pomysły na nowy wpis, ale jakoś to wszystko nie wychodzi. Trochę brakuje czasu, trochę nie chcę narzekać. Życie księdza nie jest cukierkowe. Chociaż też nie jest samo czarne (nawet przy czarnej sutannie jest biała koloratka 😉 ). Ogólnie ileś dobrych rzeczy się dzieje. Wspólnota, która chyba sprawia mi najwięcej radości, rozwija się. To oczywiście nie jest tak, że cały czas wszystko idzie do przodu. Bo nieraz zanim postawi się dwa kroki do przodu, trzeba postawić krok w przeciwną stronę. Pewne sprawy coraz konkretniej wyglądają. Są różne plany – przejmowanie kursów, robienie rekolekcji, podejmowanie formacji. Oczywiście, patrząc na ileś innych SNE w Polsce, nie jesteśmy w stanie pewnych rzeczy robić na tak wielką skalę. Ale uwzględniając fakt, że istniejemy niewiele więcej niż 2 lata, uważam, że dobrze się rozwijamy. Oby tak dalej.
Radość sprawiają także pojedyncze osoby, które przychodzą do mnie po jakimś czasie. Są ważne dla mnie osoby, które po niekrótkim czasie ponownie poprosiły mnie o spowiedź. Ale jest także pewna siostra zakonna, będąca w podeszłym wieku, która z ogromną wdzięcznością przyszła do mnie wspominając pewną moją modlitwę nad nią sprzed kilku lat. Wierzy ona, że to moja modlitwa pomogła jej wrócić do względnego zdrowia i po długim czasie mogła odstawić przyjmowanie „chemii”. Wiem, że jeśli rzeczywiście tak się stało, to nieduża moja zasługa, lecz Pana Boga. Ale zawsze sprawia mi radość taka informacja, że komuś mogłem dosyć skutecznie pomóc. Nawet jeśli tylko ja się pojawiłem obok, gdy człowiek był uzdrawiany dzięki swojej wierze.
Cieszę się też z tego, że mój brat dostał nową pracę. I ma to związek z moimi posługami. Poprzednią pracę stracił niedawno. Wysyłał różne CV, chodził na rozmowy kwalifikacyjne. Ale nie bardzo był odzew. Na jednej rozmowie był niewiele przed ostatnią Mszą św. z modlitwami o uzdrowienie i uwolnienie. Na którą to Mszę św. i modlitwy także brat przyszedł. I jedna z naszych posługujących przekazała światło poznania o człowieku, który szuka pracy, ale tak naprawdę już ma tę pracę, tylko niedługo się o tym dowie. Ja pomyślałem wtedy o moim bracie. On także. I co się okazało? Rzeczywiście za kilka dni dowiedział się, że został przyjęty do pracy tam, gdzie był na ostatniej rozmowie. Cieszę się z nim razem. I cieszę się, że to potwierdzone proroctwo było przekazane podczas prowadzonych przeze mnie modlitw.
Można by tu pisać jeszcze ileś innych rzeczy dobrych. Są, niestety, także trudniejsze. Ktoś, kto czytał mojego bloga od jakiegoś czasu, wie, że jednym z trudniejszych moich zajęć jest uczenie religii w szkole. W tym roku jest nie lepiej. Ba… raczej trzeba stwierdzić, że jest trudniej. I to nie tylko chodzi o to, że uczniowie przeszkadzają na lekcji. Ale w tym roku sprawa sięga dyrekcji szkoły i księdza proboszcza. Uczniowie rozpowiadają nawet plotki, że poniekąd od nowego roku mam przestać w szkole uczyć. Co ja robię złego? Nie wiem w sumie. Nikogo z uczniów nie pobiłem, nikogo nie zwyzywałem. Nie potrafię jednak zmusić ucznia do spokoju i nie wariowania na lekcji. A to się przekłada na to, że większość klasy ma mniejsze szanse coś dobrego z tej lekcji wynieść.
Myślę, że moim głównym problemem jest zmuszanie człowieka, by coś zechciał robić w sprawie wiary. I chyba w tym kontekście pojawiają się zarzuty, że jestem kiepskim nauczycielem. Słyszę argumenty o tym, że to najważniejsza ewangelizacja itp. Owszem, katechizacja jest bardzo ważna. Ale w głowie mam to, że Jezus nikogo nie zmuszał do pójścia za Nim. Nie ganiał za tymi, którzy przestali za Nim chodzić, gdy usłyszeli Jego niełatwe słowa. Kazał strząsnąć proch z butów wobec tych, którzy nie chcieli przyjąć posłanych uczniów, a wręcz kazał iść do innych, którzy zechcą ich przyjąć. I może dlatego mam tu mieszane uczucia, co z tą sprawą robić. Zawsze jest możliwość, by coś poprawić, zawsze można się więcej modlić i uwielbiać Boga. Tym bardziej, że już kilka razy było tak, że jak przed lekcjami odmówiłem w miarę konkretną modlitwę związania złych duchów, to jakoś było spokojniej. Oczywiście – niektórzy twierdzą, że ja wszędzie widzę złe duchy. Ale ci, którzy w ostatnich kilku latach szukają pomocy duchowej u mnie, to wiedzą, że ja nie tak łatwo stawiam diagnozę, że dana osoba może mieć problem duchowy. Raczej próbuję widzieć problemy egzystencjalne i emocjonalne ludzi. Ale pomoc modlitwy związania złych duchów przed lekcjami, stwierdzam jako fakt. A wnioski niech każdy sam sobie wyciągnie.
Taka ciekawostka (którą sobie po jakimś czasie uświadomiłem), że najwięcej ataków w kontekście szkoły spadło na mnie w pewnym szczególnym momencie. Kilka dni wcześniej na wspólnocie mówiłem konferencję, w której było także o konieczności dźwigania krzyża. Ja wtedy stwierdziłem, że nie powinienem tak narzekać na szkołę. I powiedziałem Bogu, że jeśli On chce, by szkoła była takim moim krzyżem, to zgadzam się go dźwigać. I tak naprawdę wtedy problem szkoły przeniósł się z sali lekcyjnej, na której nie było najlepiej, na poziom dyrekcji i parafii. Nie wiem, czy to tylko przypadek, czy jednak coś w tym jest.
Inne trudności? Widzę, że mam ogólny problem z mobilizowaniem ludzi, którzy twierdzą, że coś chcą, ale słabo im to idzie. To dotyczy różnych osób – tak ze wspólnoty, jak i z ekipy posługującej na egzorcyzmach. Jest ileś osób, które niby chcą, ale działają, jakby jednak nie chciały. I nie potrafię właściwie do tego podejść. Próbuję coś mówić, próbuję mobilizować. Ale nie zawsze idzie. I wtedy pojawia się jednak wątpliwość, co robić. Czasami chodzi po głowie, by zrezygnować z pomocy danej osoby. Ale z drugiej strony cieszę się, że ktoś jednak jest. I dochodzę do wniosku, że mimo wszytko lepiej, że jest więcej osób, nawet nie zawsze sumiennych, niż mieć mniej osób, ale które nie są w stanie wypełnić minimum osób potrzebnych do danego działania. Jedynym rozwiązaniem jest szukanie nowych osób do danych posług. I dzięki Bogu ileś takich się pojawia. Głównie we wspólnocie. To też chyba jest tak, że ileś osób chciałoby zostać moim współpracownikiem. Ale nie każdy z nich chce odpowiednie przepracować przygotowanie do tych funkcji. A także nie każdy z tych, kto moim współpracownikiem zostaje, chętnie wypełnia postawione przed nim zadania.
Niestety moje rozterki przekładają się nieraz na niewłaściwe postawy. Albo w jakiś sposób tłumię w sobie związane z tym emocje, albo narzekam, albo ludziom mówię o tym, że pewne postawy są nie najlepsze. Tyle tylko, że część tych osób czuje się dotknięta moimi słowa, bądź obrażona. I „bądź tu mądry i pisz wiersze…”.
Są pewne rzeczy, których nie przeskoczę. Chcę pewne rzeczy zmieniać. Ale to nie jest takie proste i oczywiste. Nikt z nas nie jest doskonały. I każdy z nas (także ja) ma swoje ograniczenia. I kłamstwem jest wmawianie, że można w tym, czy tamtym dojść do perfekcji. Nie każdy ma takie same charyzmaty. A także na ziemi nie ma osoby, która by miała wszystkie charyzmaty. A niektórym się wydaje, że to tylko kwestia moich starań, czy decyzji. To nie tak. W kontekście szkoły najbardziej boli mnie bezradność. Robię, co i jak potrafię. Docierają do mnie informacje, że nie umiem, ale muszę to zmienić. Słyszę, że potrzebna jest zmiana katechety (czyli, że jestem w szkole persona non grata), ale nie ma na kogo, więc nadal w tej szkole mam być (chociaż sam już nie wiem do kiedy). Gdybym był nauczycielem innego przedmiotu, to pewno albo byłbym wyrzucony, albo sam bym odszedł. A tak jedna wielka bezradność.
No nic… staram się modlić, także o uwolnienie. Ale także uwielbiać Pana Boga w tym moim nauczaniu. Próbuję coś zmieniać, chociaż nieraz nie widzę większych nadziei, że sprawa szkoły się poprawi. Bóg jednak stopniowo mnie zmienia. I domyślam się, że to zgodnie z Jego zamiarem w tej szkole jestem. Niech On swoje robi. I jeśli chce, abym w taki sposób dźwigał krzyż, to niech się stanie. Ja chętnie bym oddał komuś te nauczanie religii. Może na dłuższą metę bym tak nie tracił w oczach księdza proboszcza (bo tak niestety się w tej chwili dzieje). I może bym więcej czasu poświęcił na rozwój wspólnoty i ewangelizacji tam, gdzie ludzie realnie szukają Boga. Może… Ale może to po prostu moje wyobrażenie Bożego Kościoła. A przecież to nie ja mam przyjemnie działać dla Boga, ale mam w Chrystusowym Kościele prowadzić ludzi ku zbawieniu, nawet jeśli ta droga będzie zupełnie inna, niż sobie wyobrażam. Na szczęście ta droga, to nie same trudy, ale także ileś sytuacji, który radość sprawiają. A o części których na początku wpisu napisałem.
Polecam nowennę do Matki Bożej Rozwiazujacej Węzły, żeby pomogła w rozwiązaniu tej sytuacji ze szkołą. Będzie dobrze 🙂
Robi Ksiądz dużo dobra i to sie liczy.
Szczęść Boże!
Szukając różnych informacji w sieci trafiłem na ten blog. Poczytałem trochę i wrócę do lektury nieco później, a póki co pragnę skromnym słowem zachęcić, aby ojciec nie przejmował się sytuacją w szkole, aby to ojca nie dominowało i nie odbierało energii. Takie sytuacje są bardzo częste i celowo inspirowane.
Szczęść Boże,
Tak sobie pomyślałam, że ta sytuacja w szkole może dana jest po to aby Ksiądz w końcu zawierzył Panu Jezusowi a nie wszystko starał się swoimi siłami zmienić.
My sami nic nie możemy, wszystko opiera się na zawierzeniu Panu Jezusowi.
Życzę powodzenia i polecam książkę o św. Teresie z Lesiux pt. ” Z pustymi rękami”.
Św. Teresa gdy wstąpiła do zakonu chciała „wypracować” sobie miłość do Pana Boga dobrymi uczynkami ale nie udało jej się bo była niedoskonała – tak jak każdy z nas. Dopiero później zrozumiała, że może tylko odpowiedzieć na miłość, której inicjatorem jest zawsze Pan Bóg a nie ona. To zrozumienie zrewolucjonizowało jej wiarę. Polecam aby trudności w posłudze i szkole tak odbierać i nigdy też nie zmuszać ludzi do wiary ale przede wszystkich ich kochać. Pozdrawiam serdecznie.