Obiecałem, to napiszę… Może to nie będzie nic nadzwyczajnego. Być może ktoś stwierdzi, że to nic wielkiego, a jeśli już, to przypadek. Ja natomiast wiem swoje.
Niedawno, w trakcie pewnej Mszy św. naszło mnie, by pojechać do pewnej miejscowości, do pewnego księdza. Nigdy tam nie byłem, a księdza raz z odległości widziałem i wiedziałem, że ma wiele łask od Boga – różne charyzmaty. Żeby być szczerym – to chyba te charyzmaty tam mnie ciągnęły. Chciałem prosić tego księdza o modlitwie w pewnej ważnej sprawie, która miała mieć miejsce następnego dnia w naszej wspólnocie. Ale – jak mówiłem – natchnienie pojawiło się w trakcie Mszy św.
Pojechałem – a dokładniej pojechaliśmy w kilka osób. Jedziemy na miejsce – mały kościółek na krańcu wsi, wokół jakieś budynki, ale zasadniczo nie ma żywego ducha. Mówię o ludziach, bo niewątpliwie Duch Święty tam był :D. Było strasznie zimno. Nie bardzo dało się wysiedzieć w tym kościółku. Do nikogo nie dało się dostać. Cóż robić? Stwierdziłem: „może mi się tylko wydawało, że mam tam jechać?” Ale i tak wierzyłem, że ten wyjazd jest po coś i nawet jeśli nie spotkałem się z tym księdzem, to i tak obecny tam Bóg bardziej łaskawym okiem na mnie spojrzy i na moje modlitwy.
Wyszliśmy z kościółka, obeszliśmy dookoła wszystkie budynki i żadnych księży, ani zakonników nie zauważyliśmy. Mieliśmy zatem zaraz wracać do domu, po drodze wstępując do innego świętego miejsca. Spostrzegliśmy jednak ludzi, którzy powiedzieli, że do jednego księdza należy pójść wskazaną przez nich drogą przez las. Wyruszyliśmy… W zimnie, nieznaną drogą przy ściemniającym się otoczeniu szliśmy… 5 minut, 10, 15… ponad pół godziny. Doszliśmy do jakiejś kapliczki. Domu księdza jednak nie znaleźliśmy. Najwidoczniej pomyliliśmy drogi. Postanowiliśmy wracać. I to już definitywnie do domu. Po kilkudziesięciu kolejnych minutach drogi doszliśmy do kościółka, w którym właśnie zapaliło się światło w oknach. Kościół był jednak zamknięty. Próbowaliśmy wejść, ale się nie udało. Ale w momencie, gdy odwróciliśmy się na pięcie, by skierować się do samochodu, światło zapaliło się także na zewnątrz kościoła, a drzwi otworzył jakiś zakonnik. Gdyby to zrobił 2 minuty później, zapewne by nas tam już nie było.
Weszliśmy do środka. Po kilku minutach zaczęli schodzić się ludzie, a w kościółku ksiądz wystawił Najświętszy Sakrament do Adoracji. Sami nie wiedzieliśmy, co robić. Zimno, na dworze ciemno, a do domu daleko. Małe szanse, by dało się spotkać i porozmawiać z księdzem, do którego zasadniczo przyjechaliśmy. W duszy rozmawiam z Bogiem (albo sobą samym). „Panie, po co tu przyjechaliśmy?”. „Zobaczysz, poczekaj”. Zorientowaliśmy się, że niedługo ma być tam Msza św. A w duszy docierają do mnie kolejne myśli: „za 5 minut ksiądz wstanie, skończy się Adoracja, a Ciebie poproszą, abyś poszedł odprawiać Mszę św. „. Z zegarkiem w ręku za 5 minut tak właśnie się stało. Tyle tylko, że do odprawienia Mszy św. zachęcił mnie kto inny niż byłem wcześniej przekonany.
Odprawiałem Mszę św. wraz z księdzem, do którego przyjechaliśmy. Po Mszy św. udało mi się pogadać z nim kilka chwil. Opowiedziałem mu o tym, co robię jako kapłan, o wspólnocie oraz historię tego, jak go szukaliśmy. Poprosiłem o błogosławieństwo, które otrzymałem. A on stwierdził… „nie… to na pewno nie był przypadek, że tu dotarliście”.
A Ty jak myślisz, drogi czytelniku? Bo ja to widzę, że Bóg tak prowadzi, abyśmy dotarli tam, gdzie On chce. On potrafi natchnąć do wyjazdu, pomylić nam drogi w lesie, by za wcześnie z niego nie wyjść, otworzyć na czas drzwi kościoła i dać to, czego potrzebujemy – czy to doprowadzić do ważnego spotkania, czy to pobłogosławić, czy też podtrzymać na duchu dając przekonanie w stylu: „dobrze, że tu jesteście”. Chwała Panu!
Przypadków nie ma. Jest Bóg, który kieruje ścieżkami i nawet jak błądzimy, to zazwyczaj jest tak, że dzieje się, to za Jego przyzwoleniem, abyśmy mogli dostrzec i dostać więcej. Ważne, aby nigdy do końca nie rezygnować. Nie poddawać się.