„Ksiądz nie na Giewoncie? „. Takiego SMSa dostałem dziś od znajomej. Po moim dopytaniu, o co chodzi, dowiedziałem się o tragedii, która wydarzyła się w Tatrach. Na obecną chwilę, gdy piszę ten tekst, wiadomo o tym, że dziś w Tatrach porażonych piorunem zostało 89 osób, a 5 nie żyje.
Dlaczego o tym piszę? Po pierwsze jest ileś osób, które wiedzą, że aktualnie jestem w Tatrach. Niektórzy wiedzą też, że chodziło mi po głowie, by pójść na Giewont. W życiu byłem kilka razy, ale w ostatnich latach nie udawało się. Zapewne wynikało to że słabej kondycji fizycznej, ale także (chociażby dwa lata temu, gdy wycofałem się już spod szczytu) dużej liczby chętnych do wejścia na szczyt. W tym roku chyba lepiej z moją kondycją i mocno rozważałem wejście. Zapewne gdyby nie zapowiadane deszcze, wczoraj lub dziś bym się wybrał. Pragnę w tym momencie uspokoić. Nic mi ogólnie nie jest. Nie poszedłem na Giewont i na razie nie pójdę.
Jest jednak drugi powód, który powoduje przynaglenie do napisania wpisu. Ja dziś byłem w górach. Tyle tylko, że w innej części Tatr. Muszę jednak pewne rzeczy wyjaśnić. Tak się złożyło, że spotkałem się tu z jednym z moich kolegów, księży. We wtorek wieczorem, na jego prośbę, miałem konferencję o egzorcyzmach i ogólnie walce duchowej, dla studentów na prowadzonym przez tego księdza obozie. Jestem przekonany, że konferencja szatanowi się nie podobała. Ale jej nie łączyłbym (przynajmniej bezpośrednio) z dzisiejszymi ofiarami piorunów.
Jednakże dziś rano, podczas Mszy, na której byli moi przedwczorajsi słuchacze zapowiedziałem, że dziś w liturgii czcimy Maryję jako Królową. I dodałem, że to się bardzo nie podoba szatanowi. Ja wtedy jeszcze nie wiedziałem, gdzie pójdę w góry. Ale naszła mnie myśl, że jeśli dziś wspomnienie Maryi Królowej, to zrobię swoistą pielgrzymkę do Maryi, Królowej Tatr, której „tron” jest w Kaplicy na Wiktorówkach. Sprawdziłem, że od miejsca, gdzie przebywam, do celu mojej wędrówki, jest około 12 kilometrów. Ponieważ planowałem pójść w dwie strony szykowało się pokonać około 24 kilometry.
Zdecydowałem się ruszyć. Pogoda zapowiadała jakiś mały deszcz, ale np. we wtorek taka prognoza przyniosła dosłownie kilka kropel deszczu. A wiedziałem, że nie idę wysoko w góry. Słońce świeciło, nie było za gorąco. Idealna pogoda na taką trasę. Zacząłem iść najpierw bez szlaku turystycznego, bo do granicy Parku Narodowego mam niemałą odległość. I tu się stała pewna dziwna rzecz. Zgubiłem się w lesie. Podejrzewam, że pierwszy raz w życiu. Zgubiłem drogę, albo się skończyła. Na obecną chwilę nie wiem, jak to możliwe. Straciłem ponad 40 minut, dołożyłem prawie 2 km, ale jakoś wyszedłem. W międzyczasie mocno wielbiąc Boga, przypominając sobie, jak świeci Paweł i Sylas zamknięci w więzieniu także wielbili Boga.
Poszedłem dalej, w butach zanurzonych w błocie. Ale na Wikktorówki doszedłem sprawnie. Zauważyłem, że zaczęło się ochładzać. Gdy przekroczyłem bramę świątyni zaczął padać deszcz. Gdyby nie to, że według prognozy można było się spodziewać deszczu, to jednak mnie on zaskoczył. Po pewnym czasie wszedłem do Kaplicy i zdecydowałem się ogłosić Maryję jako moją Królową. Nie jestem pewny, ale przekonany, że zawierzyłem Maryi innych, także świat. Czułem, że ta modlitwa ma jakąś ogromną moc. Nie to, że uważam, że ja mocno się modliłem, ale czułem, że spadały na mnie (a może też innych) obfite łaski.
Miałem jeszcze trochę tam zostać, ale krem natchnienie, by wracać, bo pogoda może jeszcze się pogorszyć. Bardzo niewiele później zaczęło grzmieć i pojawił się we mnie mnie niepokój. Większość piorunów było w oddali. Ale były też pojedyncze niedaleko. Coraz mocniej padał deszcz, a ja wracałem w stronę domu. Łączna długość trasy wyniosła blisko 26 km. Ja wracałem mocno zmęczony, mokry, a na Giewoncie ginęli ludzie…
I tak sobie myślę, tego wieczora, kiedy na okrągło słyszę karetki na sygnale, czy to wszystko ma jakiś związek? W sumie ja dziś mógłbym być na Giewoncie, chociaż myślę, że jednak bym nie ryzykował ostatecznego wejścia przy niepewnej pogodzie. Ale pioruny dotknęły także osoby przebywające dalej. Zastanawiam się jednak, czy ma to wszystko jakiś związek ze wspomnieniem Matki Bożej Królowej, czy jakoś to się łączy z zawierzeniem Maryi jako Królowej mnie i świata? Wiem, że złemu duchowi się to nie podobało, jak zapowiadałem rano na Mszy św. Ale, jak mówiłem we wtorek na konferencji, szatan nieraz pręży muskuły, lecz Bóg jest ponad tym wszystkim i nic się nie wydarzy bez Jego woli i możliwości wyprowadzenia z tego dobra.
O co w tym wszystkim chodzi? Na razie nie wiem. Wiem, że Bóg to wie, ale myślę, że warto zastanowić się nad swoim życiem i zauważyć, jakie ono kruche. Może czas zawierzyć swoje życie Jezusowi i Maryi. A wtedy nawet największa burza nie odłączy nas od Boga. A Jego miłość usunie każdy nasz lęk.