Refleksje noworoczne

Kończy się okres Narodzenia Pańskiego. Kończą się spotkania opłatkowe. Wczoraj mieliśmy takie spotkanie z naszą wspólnotą SNE. Nie wszyscy byli. Szkoda. Ale niech oni żałują. Były wątpliwości, czy robić dzielenie się opłatkiem każdy z każdym, czy też złożyć wspólne (ogólne) życzenia i dać, by każdy sobie ułamał kawałek opłatka. Ja byłem za tą pierwszą opcją. I nie żałuję tej decyzji. Oczywiście – pytanie, co by było, gdybyśmy wszyscy byli… Nie wiem. I tak dzielenie się opłatkiem trwało około godziny.

Ja prawdopodobnie kiedyś tu pisałem, że nie lubię chodzić na „opłatki”. Nie lubię składać życzeń mnóstwu osób, szczególnie takich, których nie znam. Jednakże dzielenie się we wspólnocie, to jak dzielenie się w rodzinie. Jeszcze jesteśmy takiej wielkości wspólnotą, że ogólnie się wszyscy znamy. Przy większych wspólnotach może już takiego komfortu nie być. Wczoraj mogłem się ze wszystkimi podzielić opłatkiem i zasadniczo wszystkich znać. Oczywiście jednych dokładniej, innych troszkę mniej. Ale spokojnie każdemu mogłem złożyć nie tylko szczere życzenia, ale także dosyć osobiste względem każdego uczestnika wczorajszego spotkania.

Różne życzenia składałem. Ale i różne życzenia mi składano. Dosyć często pojawiało się życzenie, bym się więcej uśmiechał. Tak… wiem, że to moja nie najlepsza strona… Ale także ileś osób zauważało, że w ostatnich miesiącach zmieniłem się bardzo na plus. Także jeśli chodzi o uśmiech, o nauczanie i jeszcze inne rzeczy. Ja zasadniczo też to jakoś zauważam. Pewno lepiej niektóry sprawy widać z zewnątrz. Ale od środka też widzę.

Skąd to się wzięło? Przecież większość roku była trudna. Może właśnie w tym rzecz… Może dlatego tak dużo było czasu pustyni i różnych trudności, by mnie przygotować na inne trudności. A teraz po prostu łatwiej to wszystko znosić… Ktoś wczoraj zauważył, że chyba przełomowy był kurs „Maryja”. I muszę w dużej mierze tej osobie przyznać rację. Ale myślę, że klucz „do sukcesu” jest gdzieś indziej. Klucz jest w samej wspólnocie. Ja, jako człowiek dosyć zamknięty, potrzebuję osób, które mnie bardziej otworzą; którym będę mógł bardziej zaufać, poczuć się bezpiecznie, poczuć, że jestem potrzebny – i to niekoniecznie jak magik (czytaj egzorcysta), który ma w jednej chwili rozwiązać wszelkie ludzkie problemy, ale ten, który jest, który jakoś stara się wspierać, który ma swoje ograniczenia, swoje niedomagania… Który nie zawsze potrafi pomóc. Który jednak czuje się kochany i akceptowany.

Wiem, że moją rolą, jako księdza jest m.in. dawać ludziom właśnie poczucie bezpieczeństwa, miłości i akceptacji. I wiem, że muszę to czerpać od Boga, ale wyraźnie dostrzegam, jak bardzo to wszystko Bóg daje mi przez bliskich mi ludzi. Właśnie przez wspólnotę i najbliższą rodzinę. Dziękuję Bogu za wspólnotę, za wspólne działania ewangelizacyjne, za prowadzone kursy, za tworzenie rekolekcji, za wspólne modlitwy ze mną, a chyba jeszcze bardziej modlitwę za mnie. Kiedy coraz bardziej dostrzegam, jak ileś powierzonych mi osób chce wraz ze mną podążać drogą ewangelizacji ku Bogu i kiedy widzę, jak ludzie z tego czerpią i wzrastają, to chce się żyć. To jest radość, więcej uśmiechu i dzielenia się tym, co dostałem od Boga i ludzi.

I kiedy wczoraj ileś osób mówiło o tym, jak się ostatnio zmieniam, to części z nich mówiłem, że to właśnie głównie ich (i całej wspólnoty) zasługa. Dziękuję Ci moja wspólnoto – Szkoło Nowej Ewangelizacji bł. ks. Jerzego Popiełuszki. A Ciebie, czytelniku, także tu zapraszam… Już niedługo nasz kolejny kurs – tym razem „Emaus”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.