Miesiąc minął od mojego ostatniego wpisu. Przy czym zasadniczo informowałem wtedy wyłącznie o nagranych przeze mnie rekolekcjach. I prawie miesiąc minął (dokładniej to 4 tygodnie) od ostatniej części tych rekolekcji.
Ostatnia z tych części (czwarta – dodatkowa) była dla mnie bardzo osobista. Trochę było to stanięcie w prawdzie o mnie. O moim przeżywaniu wiary, o moich doświadczeniach itp. Powiedziałem o tym, że chyba rozmawiałem z Jezusem, tak jak się rozmawia z człowiekiem. Nie powiedziałem wtedy i teraz też nie napiszę, jak to wyglądało. Mogę tylko dodać, że nie było to jednorazowe, a pojawiało się często na przestrzeni kilku miesięcy. Dopowiem jeszcze, że to nie było tylko w mojej głowie. Ale słyszałem uszami, a mówiłem ustami.
Powiedziałem także w tej ostatniej nauce rekolekcyjnej, że kiedy w trakcie rozeznawania moich charyzmatów, ktoś przekazał mi słowa, że Bóg obdarza mnie darem łagodności. Przyznałem się na nagraniu, że bardzo mnie to zaskoczyło na minus. Spodziewałem się oznajmienia czegoś sporo większego i ważniejszego. No właśnie… spodziewałem się… tak jak uczniowie idący do Emaus, którzy mówili Jezusowi „a myśmy się spodziewali”…
Myślę, że moje odkrycie się w tych rekolekcjach miało spore dla mnie znaczenie. Wprawdzie nie pisałem, jak ja to z Jezusem rozmawiałem. A co więcej dałem między zdaniami do zrozumienia, że nie jestem teraz tego pewien, co to było. Chociaż dodałem, że teraz nadal mam takie przekonanie. Przekonanie, to nie pewność. Nie wiem, czy kiedykolwiek miałem pewność. Chociaż zapowiedź poczęcia i urodzenia się mojej bratanicy usłyszałem w takiej właśnie rozmowie. A jedna z mocno uduchowionych i charyzmatycznych osób, z którą o tym rozmawiałem, stwierdziła, że jeśli Bóg potem wypełnił swoją obietnicę (którą też bezpośrednio przed faktem potwierdził), musiało być Bożym dziełem. A to, co i jak słyszałem, trzeba by potraktować jako pewna forma przekazania mi proroctwa.
Pisząc dzisiejszy wpis nie o tym chcę mówić. Czułem jednak, że może warto to dopowiedzieć. Ważniejsza sprawa pojawiła się kilka dni po opublikowaniu moich rekolekcji. Dostałem wiadomość od mojego kuzyna. Prawie nie mamy kontaktu. On w ogóle jest kilkanaście lat starszy ode mnie. A ma dzieci niewiele młodsze ode mnie. Ale napisał mi tak: „covidowe łóżko u Św. Elżbiety dzięki Twojej łagodności ma sens. Rozszerzyłeś to co trochę mnie przytłaczało. Dzięki.”. Nie bardzo początkowo zrozumiałem o co chodzi. Ale po wymianie wiadomości okazało się, że ten kuzyn od kilku tygodni leżał w szpitalu św. Elżbiety z powodu choroby wywołanej koronawirusem, podłączony do tlenu. Nie bardzo widać było jakiejkolwiek poprawy. On gdzieś w tym wszystkim czuł się przytłoczony. Modliło się za niego ileś osób. I może się pytał o sens tego wszystkiego. Chyba moje nagranie podniosło go na duchu. Obiecałem modlitwę i starałem się o tym pamiętać. Miałem ciche przekonanie, że na święta wyjdzie do domu. Chociaż już niewiele dni zostawało. Rzeczywiście wyszedł dzień przed wigilią (około tygodnia po naszej wymianie wiadomości). Covid został pokonany w jego organizmie.
Cieszę się bardzo. Nie wiem, czy to miało związek z moimi modlitwami, czy nie. Bardziej mnie cieszy to, co napisał w odpowiedzi na moje rekolekcje, a co powyżej zacytowałem. Ja już w trakcie rekolekcji powiedziałem, że łagodność, którą Bóg dał (czy ogłosił) w trakcie tamtej modlitwy o rozeznanie charyzmatów, już nieraz pomogła niektórym osobom.
Ale teraz, chyba także od tego miesiąca, może kilka dni więcej, od moich rekolekcji kapłańskich, które samotnie przeżyłem chodząc po górach, zauważyłem w sobie pewien przełom. Może niewielka to różnica, a może tylko przełęcz pomiędzy różnymi pagórkami i trudnościami w moim życiu.
Ja przez te około 12 lat od czasu, gdy miałem te doświadczenia „rozmowy z Jezusem”, a jednocześnie działy się spektakularne cuda, bardzo byłem zafiksowany na czynieniu cudów. Bardzo chciałem uzdrawiać fizycznie. Oficjalnie i w miarę szczerze na chwałę Pana. Ale ile naprawdę było w tym chęci chwały Pana, a ile chwały ks. Jacka, tego naprawdę nie potrafię powiedzieć. Ale tamte wspomnienia tak do mnie wracały i żyłem takim przekonaniem, że to tylko kwestia czasu, że to wróci, że nie potrafiłem się cieszyć z drobniejszych rzeczy. Nie potrafiłem dostrzec tego, że jednak iluś ludziom potrafię pomóc, czy to przez spowiedź, czy rozmowę, czy modlitwę. I chociaż może nie widać (lub prawie nie widać) jakichś spektakularnych cudów, to ileś osób wyjść ze spotkania ze mną radośniejsza, spokojniejsza, z większym zdrowiem wewnętrznym. Tak swoją drogą, to ktoś niedawno mi uświadomił, że ja nawet pewnych uzdrowień nie pamiętam. Może właśnie dlatego, że nie były takie spektakularne. Czyli nie takie, jak ja bym chciał.
W trakcie wspominanych moich rekolekcji kapłańskich słuchałem różnych konferencji i jeden z księży mówił, że przypadki cudów fizycznych w historii świata bardzo rzadko się zdarzały. I kiedy Jezus wzywał do uzdrawiania chorych, to jednak raczej chodziło o uzdrawianie serc. Oczywiście wiem, że cuda fizyczne się zdarzają. I miałem w nich udział. Ale chyba sporo ważniejsze, by człowieka duchowo uzdrowić. Co komu po zdrowym ciele, jeśli miałby odejść od Boga, a ostatecznie zaprzepaścić drogę ku życiu wiecznemu?
Można by zadać pytanie – i w sumie nieraz zadaję. A przynajmniej jeszcze niedawno zadawałem, po co to wszystko było 12 lat temu… A może to tylko diabelska sztuczka, by mnie zmanipulować i odciągnąć od prawdziwego Boga? Przynajmniej tymczasowo nie szukam odpowiedzi. Nie warto się skupiać na tym, czy będę czynił wielkie cuda, tak, by mnie ludzie podziwiali. Ale skupić się na Bogu. Bóg niewątpliwie z jakiegoś powodu pokazał mi rzeczy, których wiele osób nie widziało, abym mocniej uwierzył. Widziałem i słyszałem rzeczy niewyobrażalne, czy spektakularne, abym z wiarą mógł pomagać w świecie bardziej przyziemnym. A potrzeba było sporo czasu, abym do tego doszedł. I, daj Boże, abym o tym pamiętał nie tylko przez chwilę.
Bardzo głęboki, mądry, poruszający i pokorny wpis, Księże Jacku, cieszę się że powstał. Z pozdrowieniami i pamięcią w modlitwie.
Agnieszka
Dla Pana Boga nie ma nic niemożliwego
Jezus nakazał swoim uczniom ” Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych…….” (Mt 10,8)
Księże Jacku, dlaczego więc gdy po utracie Ukochanej Osoby- Anna, zmarła w szpitalu po udarze, nie mówiła, a ksiądz nie zdążył z ostatnim namaszczeniem zwracałem się do wielu księży o modlitwę wstawienniczą o Jej wskrzeszenie – wielu księży(Kłodzko, Licheń, Częstochowa -Jasna Góra, Wrocław) nie przyjmowali takiej intencji – proponowali zmianę, wyjątek który był potem przyjmowany to ” w intencji Bogu wiadomej dot.Anny”, przyjmowany gdy wielokrotnie zgłaszałem takie intencje telef. lub mailowo. Mimo, ze byłem u spowiedzi i otrzymałem rozgrzeszenie, sam sobie, nie mogę wybaczyć, pragnąłbym być na Jej miejscu, czuje się winny. Ja ciągle się modlę, wielokrotnie odmawiając różaniec w prawie każdym miejscu, na cmentarzu (kilka razy dziennie)w drodze, w kościele , w mieszkaniu, pokornie i błagalnie prosząc Pana Boga, Matkę Bożą o wstawiennictwo u Syna Jezusa o Jej wskrzeszenie. Jestem u kresu wytrzymałości, różne myśli przychodzą do mnie, ufam jednak miłosierdziu Bożemu, zaczynam dostrzegać rożne znaki. W czasie i podczas pogrzebu modliłem się pokornie błagalnie do Boga o wskrzeszenie, trumnę grabarze nie mogli włożyć do grobu, dopiero po odejściu wszystkich, ja zostałem, i rozkuciu grobu to zrobili. Drugi znak gdy kolejny raz bylem na cmentarzu, po odmówieniu różańca sam, z odległości kilku metrów (twarzy nie rozpoznałem-maseczka) człowiek zapytał ” czy byłem z panem umówiony”, zaskoczony nie wiedziałem co odpowiedzieć, potem odszedłem, gdy wróciłem potem już go nie odnalazłem. Znak kolejny to myśl o krzyżu Giewontu- pojawiła się nagle, gdzie powinienem być w modlitwie o Jej wskrzeszenie. Księże Jacku, czy możliwy jest kontakt telefoniczny, a może nawet spotkanie. Pokornie i serdecznie proszę o odpowiedź. Bardzo tez proszę o modlitwę wstawienniczą o Jej wskrzeszenie, pokornie proszę.
Panie Ryszardzie… (odpisuję publicznie na publiczny komentarz, wierząc, że może się to także innym przydać).
Ja na swoim blogu pisałem kiedyś o tym, że modliłem się o wskrzeszenie. Tyle tylko, że teraz trochę inaczej na to patrzę. Po co Pana ukochanej Annie ma być wskrzeszenie? Przecież ona jest u tronu Ojca, gdzie „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”. Czyli jeśli Pan chce ukochaną osobę z takiego miejsca cofnąć, to czy jest to miłość, czy szukanie swojego dobrego samopoczucia? Człowiek, który kocha kogoś innego, chce dla niego jak najlepiej. Pójście do nieba jest najlepszym darem. A wskrzeszenie jest paradoksalnie wycofaniem tego daru.
Myślę, że problem jednak jest trochę gdzie indziej. Bo mimo wszystko jestem przekonany, że Pan Annę kocha(ł). Może nieidealną miłością, ale zapewne tak… Myślę, że problem jest w Pana wierze i patrzeniu na Boga. Pytanie, ile jest wiary, że u Boga naprawdę jest nieskończenie lepiej niż tu na ziemi. Drugie pytanie, na ile Pan wierzy, że Bóg nieskończenie więcej kocha Annę, niż Pan. A jeśli kocha, to chce dla niej jak najlepiej i walczy o jej życie wieczne.
Pytanie kolejne, na ile Pan wierzy w to, że moc Boga jest większa niż udzielenie, bądź nieudzielenie, sakramentu przez księdza. Bóg to nie jest jak złota rybka, która spełnia ludzkie żądania, tylko wtedy, kiedy odpowiednio Go człowiek poprosi. Sakramenty są bardzo potrzebne, ale nikt na ziemi nie może przekreślić drogi do nieba, jeśli Bóg tego chce, a sam zainteresowany swoją wolą tego nie odrzuci. Bo w tym wszystkim chodzi o wolę człowieka. Ostatecznie człowiek stanie przed Bogiem i będzie pytany, czy kocha i czy chce być przy Bogu na wieczność. Oczywiście przed samą decyzją zobaczy swoje życie, swoje wybory, swoje zbliżania się do Boga i Jego odrzucania. A także miłość, którą żył.
Sakrament namaszczenia chorych (UWAGA – nie ma czegoś takiego, jak ostatnie namaszczenie) dużo zależy od samej woli człowieka. Jeśli sakrament chorych jest udzielany osobie nieprzytomnej, to on i tak sam sprawy nie załatwi. To nie jest jak (przepraszam za porównanie) obol w mitologii greckiej, który pozwoli przepłynąć przez Styks do Hadesu (czy w tym przypadku nieba). Oczywiście jest ten sakrament bardzo przydatny. On włącza człowieka w mękę i śmierć Chrystusa. I w ten sposób jest pomocą dla osób chorych (a nie zmarłych). Ale też jakoś przygotowuje do spotkania z Jezusem w wieczności. Tyle tylko, że ostatecznym kryterium jest to, na ile człowiek chce się z Bogiem w wieczności spotkać. Na ile świadomie (najlepiej, gdy jeszcze był świadomy) podejmie taką decyzję. W czasach koronawirusa jest odpust zupełny dla tych, którzy z powodów pandemii nie są w stanie się sakramentalnie przygotować na śmierć. Oczywiście – my, którzy zostajemy, musimy być przekonani, że podjęliśmy odpowiednie kroki, by umierającemu pomóc. Ale także, a może przede wszystkim, osoba umierająca chce zerwać z grzechem i wybrać Jezusa na życie i śmierć.
Podsumowując – Panie Ryszardzie, proszę się nie martwić o to, że Anna umarła bez namaszczenia. To nie jest przeszkoda do jej zbawienia. Natomiast proszę nie ustawać w modlitwach o zbawienie Anny. I pozwolić jej odejść. Przebaczyć jej śmierć, być może też różnym księżom. Ale z miłością pozwolić, by ona jak najszybciej była w niebie i tam została, a niekoniecznie była wskrzeszona dla Pana, czy kogokolwiek, radości. Bo w ten sposób Pana radość odebrałaby sporo większą radość Annie. A pewne tego Pan by nie chciał.
Księże Jacku, przesłałem wczoraj wieczorem dwukrotnie- ponieważ nie mogłem przesłać(z 2 przeglądarek intern.) , swoją prośbę, nie ukazała się, czy może prosić o odpowiedź?
Panie Ryszardzie… Pana komentarze są uznawane za SPAM. Prawdopodobnie Pan korzysta z jakiegoś niewłaściwego adresu IP. Być może Pan korzysta z jakichś serwerów proxy, bądź jakichś VPN. Dodatkowo komentarze nie od razu się pojawiają na mojej stronie. Ale zawsze muszę je zatwierdzać.
Księże Jacku, pisząc, ze jestem winny bo tak jest. Pokornie i błagalnie prosząc Matkę Bożą o wstawiennictwo i Boga o Jej wskrzeszenie czynię to jedynie dla Niej, aby mogła tu ziemi oczyścić się z grzechów, do których ja głównie się przyczyniłem, i z czystą duszą wrócić do Boga otrzymując łaskę zbawienia. Przez wiele lat byliśmy w związku nieformalnym, i mimo, ze wielokrotnie prosiła mnie, żeby się rozstać i wrócić do rodziny, było to w Licheniu, Częstochowie na Jasnej Górze i wielu innych św. miejscach, mnie, jak szatanowi, udawało się Ją przekonać do bycia razem. Wszystkie potem Jej cierpienia, złamania, zagrożenia utraty życia, były znakami od Boga dla mnie abym uczynił tak jak prosiła. Nie rozumiałem tego, niesamowicie mocno tego żałuję. Nie mogę z tym żyć, to ja powinienem odczuć wszystkie Jej cierpienia i być na Jej miejscu w grobie. Pokornie proszę księże Jacku o modlitwę wstawienniczą o Jej wskrzeszenie. Proszę też o możliwość rozmowy telef. w określonym przez księdza czasie, zadzwonię na podany nr telefonu.