Dziś wspomnienie liturgiczne św. Faustyny – apostołki Bożego Miłosierdzia. Już niedługo rozpocznie się Rok Miłosierdzia. Chciałbym tu się podzielić pewnymi refleksjami o miłosierdziu – o naszej grzesznej naturze, upadkach, ale i o powrotach do Boga.
Rozmawiałem kiedyś z pewną kobietą, która przestała chodzić do spowiedzi. Dlaczego? Zauważyła, że jej spowiedzi nic w niej nie zmieniają. Wpadła z tego powodu w duże poczucie winy. Tak bardzo się obwiniała, że jej się nie udaje walczyć z grzechem, iż stwierdziła, że nie jest godna stawać przed Panem Bogiem.
W sumie nie wiedziałem co tej kobiecie powiedzieć. Bo z jednej strony widać było, że jej bardzo zależy być przy Panu Bogu. Ale z drugiej strony w tym wszystkim chyba brakuje zaufania Bogu i Jego miłosierdziu. Skojarzyły mi się teraz słowa papieża Franciszka: „Bóg nigdy nie męczy się przebaczaniem nam. To nas męczy proszenie Go o wybaczenie.”
Chciałem niewątpliwie tę kobietę podnieść na duchu i jakoś zmobilizować do powrotu do systematycznych spowiedzi. Przyszło mi do głowy porównanie do samochodu. Samochód jest tak skonstruowany, że, aby móc normalnie funkcjonować zużywa paliwo. Zdarza się czasami nawet, że paliwo w samochodzie się skończy. Tak na marginesie, to kiedyś doświadczyłem tego mało przyjemnego „zdarzenia”. Ale czy takie działanie samochodu (lub jego brak) ma spowodować, że po skończeniu paliwa należy go wyrzucić na złom? Co należy zrobić? Najlepiej zatankować paliwo, dopóki samochód jeszcze jeździ. A gdy jednak paliwo wcześniej się skończy, pójść z kanistrem do stacji paliw (jeśli odległość jest nieduża), bądź wezwać pomoc.
Podobnie jest i z człowiekiem. Tak jesteśmy skonstruowani, że grzeszymy. Nie ma człowieka bez grzechu. Oczywiście niekoniecznie to oznacza, że każdy człowiek popełnia grzechy ciężkie. A takie można by porównać do skończenia się w samochodzie paliwa. Ale podobnie, jak z samochodem, którego nie wyrzuca się na złom w takim przypadku, nie należy rezygnować z wracania do Boga. Właśnie w takim wypadku szczególnie należy szukać pomocy Boga w sakramencie pokuty i pojednania. Przy lekkich grzechach spowiedź nie jest konieczna, ale warta skorzystania, podobnie jak zatankowanie samochodu, który ma jeszcze w baku ileś paliwa i jeździ. Jednocześnie odkładanie przez długi czas spowiedzi może doprowadzić do grzechu ciężkiego, podobnie jak odkładanie w czasie zatankowania samochodu może spowodować skończenie się paliwa w baku.
Jak zatem podejść do kwestii spowiedzi, grzechów i stale powracających upadków? Otóż mamy grzeszną naturę. I Bóg, który nas stworzył, dobrze o tym wie. I nie ma co do tej natury pretensji. On wie, jacy jesteśmy. Jesteśmy jak Jego małe dzieci, które nieporadnie uczą się chodzić. Bóg – kochający Ojciec – cieszy się naszymi dobrymi czynami, podobnie jak rodzice cieszą się, gdy ich dziecku uczącemu się chodzić uda się samemu przejść kilka kroków. Ale jak kochający rodzice reagują, gdy ich dziecko ucząc się chodzić przewróci się i zaczyna płakać? Czy krzyczą? Czy też podchodzą, biorą na ręce, przytulają, w razie czego opatrują rany, a później jednak zachęcają do następnych prób chodzenia? Jeśli kochają, to to właśnie tak robią. Bez krzyku, bez strachu, ale z miłością. I tak właśnie działa Bóg. On mógłby cały czas trzymać nas pod parasolem ochronnym; cały czas trzymać nas na rękach. Tylko nigdy byśmy nie dojrzeli, być może nigdy byśmy nie byli w stanie korzystać z takiego wielkiego daru, jakim jest wolność. A bez wolności trudno mówić o miłości. Bóg dopuszcza nasze upadki, bo tylko w ten sposób człowiek uczy się kochać i uczy się, że warto powstawać i wracać w ręce kochającego Ojca. Taki jest właśnie Bóg. A nam co pozostaje? Chcieć wstawać i jeszcze bardziej chcieć szybko wracać. Mamy pozwolić się kochać Bogu, mimo naszych upadków.
Nie należy się przy tym skupiać na sobie, na swoich grzechach i słabościach. Mamy się skupiać na Bogu. Piotr chodzący po wodzie dopóki się wpatrywał w Jezusa, dokonywał nieziemskich rzeczy. Gdy zaczął się skupiać na czymś innym, zaczął się lękać a potem tonąć. Nie bądźmy tonącymi Piotrami, którzy skupiają się na lękach, słabościach i grzechach. Ale jeśli już zaczniemy tonąć, to mimo tego, że wydaje się nam, że sobie poradzimy, to jednak zawołajmy „Jezu ratuj!”. Piotr mimo tego, że umiał pływać (jest o tym mowa pod koniec Ewangelii św. Jana) wiedział, że prawdziwą pomoc może dać tylko Bóg. I my też o tym nie zapominajmy. I to nie tylko w dzień św. Faustyny, czy przez zbliżający się Rok Miłosierdzia, ale przez całe życie.

Bardzo ciekawe porównanie.
No właśnie, żeby mieć taką ufność, że prawdziwą pomoc może dać tylko Bóg. Niby wiem, że dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych, ale tak trudno o wiarę. Kiedy coś bardzo chciałoby się zmienić, a nie widać efektów.
I ja już zaczynam wątpić, że to moje powstawanie ma sens, skoro ciągle w tym samym upadam, a każdy kolejny upadek jest gorszy, to sił na powstawanie już coraz mniej. Choć widzę też, że im dalej bez spowiedzi, tym jest coraz trudniej. Oj ciężki to temat.
Piękny wpis! Kiedyś usłyszałam na jednym kazaniu, że nigdy nie jesteśmy godni – jak mówiła ta kobieta – stawać przed Panem Bogiem. Właśnie z powodu naszej grzesznej natury. Ale np. przed każdym przyjęciem Komunii Św. mówimy: „Panie nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja. ”
Wspaniale, że Ksiądz pisze o św. Faustynie i Miłosierdziu Bożym. Pan Jezus powiedział jej:
„Powiedz Moim kapłanom, że zatwardziali grzesznicy kruszyć się będą pod ich słowami, kiedy będą mówić o niezgłębionym miłosierdziu Moim, o litości, jaką mam dla nich w Sercu swoim. Kapłanom, którzy głosić będą i wysławiać miłosierdzie Moje, dam im moc przedziwną i namaszczę ich słowa, i poruszę serca, do których przemawiać będą” (Dz. 1521).
„Otóż mamy grzeszną naturę. ” To po co mam walczyć skoro tak czy siak z naturą nie wygram?
Ale nie chodzi o to, by walczyć z naturą, lecz z nią współpracować. Jedno z podstawowych praw teologii brzmi: łaska buduje na naturze. Św. Paweł mówił, że „gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska”. Zatem nasza grzeszna natura, gdy z nią współpracujemy według zamysłu Bożego, może nas do Boga przyprowadzić. Tu oczywiście nie chodzi o pozwalanie sobie na grzechy. Ale wiedząc, że mamy skłonność do grzechów z większą ostrożnością do pewnych spraw podchodzić. A jeśli już upadniemy w grzech, nie wpadać w rozpacz, tylko powinniśmy w pokorze szybko wracać do Boga, który chce nas z tego grzechu wyciągnąć. Oczywiście w takim przypadku potrzebna jest nam decyzja zerwania z grzechem. Można by powiedzieć w skrócie: Posiadanie grzesznej natury nie oznacza przyzwolenia na grzech. Podobnie jak możliwość skończenia się paliwa w baku samochodu nie powinna skłaniać, do tego, by do takiego stanu doprowadzać.
Przyznam się, ze dopiero św. Faustyna uświadomiła mi co to znaczy wola Boża i co oznacza moja codzienna modlitwa :”Jezu ufam Tobie”, właściwie powtarzałam to bez głębszego zrozumienia, jak większość z nas…Co to jest wola Boża? według św. Faustyny to jest miłość i miłosierdzie Boże, to jest słowo Boże i przykazania i Duch św. którego mamy słuchać i SŁUCHAĆ ze zrozumieniem…ponieważ człowiek, który ufa Bogu wie, że wszystko co go spotyka jest wolą Boga i nic nie dzieje się bez Jego woli…czyli ufam to znaczy, że przyjmuję Boży plan na moje życie i chcę go wypełniać…To znaczy, że nie ma nic przypadkowego w moim życiu…Bóg jest we wszystkim co mi się wydarzyło lub wydarzy i nic nie dzieje się bez Jego woli, chociaż czasami jest to bardzo trudne do przyjęcia i zrozumienia, ponieważ Bóg potrafi z najgorszego zła dla nas(bo tak nam się wydaje) uczynić DOBRO…bardzo jest to trudne po „ludzku”, ale tak jest!!! Chwała Panu.
Trudno uznać, że wszystko co mnie spotyka jest wolą Boga… nie zgadzam się z tym, ponieważ nie uważam, żeby wolą Boga było np. to, że ktoś mnie krzywdzi, zadaje mi ból, cierpienie… owszem, Bóg może ze wszystkiego wyprowadzić dobro, ale na pewno nie jest to Jego wolą, by ktoś mnie krzywdził.
To może za radą ks Jacka( dawne posty) pomódl się za tą osobę, która Cię krzywdzi.
Nie jest wolą Boga nasze cierpienie. Czyli nie można też powiedzieć, że wszystko jest z woli Boga. Ale nieraz Bóg dopuszcza nasze cierpienie, czy nawet to, że ktoś nas skrzywdzi. Dopuszcza, widząc możliwość wyprowadzenia z tego dobra. Bóg pragnie, byśmy byli szczęśliwi. To ludzki grzech niszczy to szczęście. A Bóg naprawdę robi co może, by z jednej strony uszanować wolną wolę człowieka (co jest potrzebne, abyśmy byli w stanie naprawdę kochać, ale także często doprowadza do ludzkiego grzechu), a z drugiej strony doprowadzić do dobra – czy to naszego, czy innych. I jestem przekonany, że gdyby dało się inaczej, to by Bóg to zrobił. W innym razie pewno by musiał zanegować naszą wolną wolę. A więc byłby sam ze sobą sprzeczny. Zrobił by z nas robotów, a nie kochających ludzi.
Dałam akurat taki przykład, żeby nie tłumaczyć wszystkiego tym, że taka jest wola Boża. Bo tym sposobem można dojść do tego, że wolą Boga są wojny, zabójstwa i całe zło, które nas dotyka. Co przecież nie jest prawdą.
Nie zapominaj o tym, że Bóg dał człowiekowi wolną wolę. Człowiek może kraść, zabijać, wszczynać wojny i pielęgnować w sobie zło, jeżeli taka jest jego wolna wola, ale na pewno nie jest to wolą Boga!!!
Ale przecież ja właśnie o tym piszę! Że nie zgadzam się z tym, że wszystko co się dzieje na świecie jest wolą Boga. Proszę czytać uważnie moje wypowiedzi.
Wydaje mi się, że uważnie czytam wszystkie posty, ale mogę się mylić…:) w swoim poście,po moim,napisałaś:”że tym sposobem można dojść do tego , że wolą Boga jest całe zło , które jest na świecie” I się z tym nie zgadzasz, w czym przyznałam Ci rację. Wspomniałam jedynie o tym…że całe zło na tym świecie czyni człowiek i jego wolna wola, którą Bóg szanuje!!!
Bardzo polecam „Dzienniczki św.Faustyny” po ich lekturze okazuje się,że cierpienie jest darem od Boga i należy Mu za to dziękować!!!