Archiwum kategorii: Homilie

Przebaczenie

Rzadko na tym blogu piszę o swoim kazaniu. Chociaż czasami ileś treści z kazań pojawia się na blogu. I vice versa tez. Dziś spróbuję spisać mniej więcej treść dzisiejszej mojej homilii. Co mnie zaintrygowało? Oczywiście kwestia przebaczenia, a także obrazu Boga, który się wyłania z dzisiejszej Liturgii słowa. 
Trochę przeraża mnie wizja Boga mściwego, który będzie nas męczył i nie przebaczy nam, dopóki my nie przebaczymy. Pojawia się pytanie? A gdzie bezwarunkowość Bożej miłości? Gdzie miłość silniejsza niż góry i pagórki (por. Iz 54,10)? Gdzie miłość większa niż matki (por. Iz 49,15)? Oczywiście pierwszą odpowiedzią może być fakt, że miłość powinna wymagać oraz wychowywać – czyli uczyć dobrych postaw, a oduczać niewłaściwych. Ale mam wrażenie, że jednak nie o to chodzi. A przynajmniej w dużej mierze nie o to chodzi. Zapewne słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii mają za zadanie także oduczyć nas negatywnej postawy braku przebaczenia. Jezus – nie pierwszy raz – przerysowuje pewne sprawy, by dać słuchaczom do myślenia.
To, że Jezus przerysowuje pewne treści, widać chociażby w samej przytoczonej przypowieści. 10 tysięcy talentów, to 60 milionów denarów, co odpowiada pracy jednego człowieka przez 200 tysięcy lat! Albo inaczej – mniej więcej miesięczne zarobki wszystkich mieszkańców Warszawy. 100 denarów, to mniej więcej czteromiesięczna pensja jednego pracownika. Porównanie niewyobrażalne.
Widać, że Jezus w przypowieści pewne rzeczy przerysowuje. Dlaczego? Czy chce nas nastraszyć, jak zły może być Bóg? NIE! Wręcz przeciwnie. Nie powinniśmy się skupiać na możliwości kary, tylko na niewyobrażalnym wręcz dla nas miłosierdziu Boga. Względem tego nasze przebaczenia wydają się być niemalże kroplą w oceanie Bożego miłosierdzia.
Dlaczego zatem Bóg jawi się jako surowy? Dlaczego przy tak wielkim miłosierdziu nie chce On nam przebaczać, jeśli my nie przebaczymy? Główna myśl jednak powinna podążyć za tym, kto naprawdę jest tym surowym, który niecnie wykorzystuje nasze braki przebaczenia? Otóż mając wiele kontaktów z osobami zniewolonymi, opętanymi, czy też popełniającymi różne grzechy, z którymi trudno sobie poradzić, widzę wyraźnie, jak wielki na to wpływ mają różne zranienia. Człowiek skrzywdzony ma sporo mniejszą szansę dostrzec obraz kochającego Boga. Takie sprawy jak przestępstwa seksualne, bardzo mocno wpływają na psychikę człowieka – tak na jego sferę płciową, jak i na doświadczenie pięknej i czystej miłości. Sfera cielesna jest bardzo delikatną i konsekwencje naruszenia tej sfery są nieraz ogromne. I co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości. Ale rzadko sobie uświadamiamy, jak na człowieka negatywnie wpływają takie sprawy, jak brak miłości, odrzucenie, nieakceptacja, porównywanie na minus z innymi osobami, ale także przerost ambicji rodziców, czy krytykowanie dziecka. Małego człowieka może skrzywdzić brak miłości rodziców, a także np. brak wiary, bądź ogólnie rzecz biorąc brak dobrego przykładu. Ci, którzy chcą wprowadzić dopuszczalność związków jednopłciowych udają, że nie mają świadomości, jak wielkie znaczenie dla dziecka ma posiadanie tak ojca, jak i matki oraz kochającej się rodziny. Te wszystkie problemy bardzo często pozostają w życiu aż do śmierci, o ile nie zostaną odpowiednio uzdrowione. Nie jest prawdą, że czas leczy rany. Co najwyżej je zalecza, one odżywają i odzywają się w najróżniejszych momentach, gdy człowiek nawet nie ma świadomości, co jest przyczyną. Rany takie wykorzystuje szatan, chcąc nas złamać. Szantażuje nas, że będziemy cierpieć, jeśli spróbujemy robić coś dobrego. I w ten sposób człowiek boi się zaufać innemu, nie szuka prawdziwej miłości, tylko namiastek. Ma wyobrażenie, że miłość polega na dogadzaniu sobie i karceniu innych. Często bywa też tak, że człowiek przestaje walczyć o swoje. Pozwala się karcić, ma przekonanie, że po to został stworzony, by być karconym. To wszystko też przekłada się na relacje z Bogiem. Wydaje się człowiekowi, że Bóg mu nie potrzebny, bo też będzie karcił, lub też będzie wymagał tego, czego człowiek nie jest w stanie wykonać itp. I w ten sposób człowiek odchodzi od Boga, co jest zwycięstwem szatana. Oczywiście w takim patrzeniu winnym staje się Bóg, a szatan wydaje się być tylko „bujdą na resorach” wymyśloną przez Boga, czy przez księży, by straszyć te dzieci, które są niby tylko do krzywdzenia. W ten sposób patrząc nie warto iść do nieba, bo przecież – jeśli nawet jest tam Bóg, to – On krzywdzi i bez sensu byłoby być tak krzywdzonym przez całą wieczność. I w ten sposób dochodzimy do sformułowania Jezusa z dzisiejszej Ewangelii. Tyle tylko, że winny tego jest szatan oraz nasze zranienia, a nie Pan Bóg.
A jak się to wszystko ma do sprawy przebaczenia? Człowiek sam sobie nie poradzi z takimi zranieniami. Jezus może to uzdrowić, tyle tylko, że trzeba mu na to pozwolić. Gdy człowiek jest ciężko chory, idzie do lekarza. Nieraz musi pozwolić na operację, by odzyskać zdrowie. Posłuchanie lekarza, nieraz jest bolesne, ale ma dużą szansę przynieść poprawę stanu zdrowia. Podobnie jest i w relacji z Jezusem. Chcąc, by nas uzdrowił, musimy posłuchać Jego rady. On proponuję coś, co można by porównać do bolesnej operacji. Tyle tylko, że tym zabiegiem jest przebaczenie. Jezus oczywiście daje w tym wolność. Daje możliwość wyboru – brak przebaczenia, co nieraz prowadzi do poczucia piekła na ziemi, albo przebaczenie, które zapoczątkowuje proces uzdrowienia. Przebaczenie jest niejako zaproszeniem Jezusa, by uzdrowił nasze rany, a przez to odmienił całe nasze życie.
W przebaczeniu ważny jest jednak pewien aspekt. Tydzień temu Ewangelia mówiła o upomnieniu braterskim. Ma ono co najmniej dwojakie znaczenie. Z jednej strony ma szansę sprowadzić drugiego człowieka z jego złej drogi, z drugiej strony pomaga człowiekowi wyartykułować to, co go boli, gdzie czuje się zraniony. To zaś jest bardzo ważne do uzdrowienia. Bo nie wystarczy wybaczyć ogólnie, ale ważne jest, by przebaczyć to wszystko, co jest w nas zranione. A to jest o tyle ważne, nie da się naprawić konsekwencji zranień, jeśli nie uzdrowi się przyczyny. I dlatego przebaczając trzeba te wszystkie zranienia ponazywać, wyrazić przebaczenie i oddać Jezusowi, by się tym „zajął”.
Mówiąc o przebaczeniu chciałbym też się podzielić własnym doświadczeniem. Ja ileś lat temu byłem mocno zakompleksiony, bez wiary w siebie, mocno zamknięty na innych. Przechodząc jednak proces uzdrowienia, który nie jest prosty, widzę, jak się zmieniam. Jestem chyba bardziej otwarty na innych, trochę częściej się uśmiecham i bardziej pozwalam działać Duchowi Świętemu we mnie i przeze mnie. Wiem, że przebaczenie, chociaż jest trudne, to jest potrzebne. I zachęcam Cię, byś się nie bał także tego dokonać. Pamiętaj, Bóg nie jest surowym sędzią, tylko bardzo kochającym Ojcem, który chce, byś żył pełnią życia i prawdziwą miłością. Tyle tylko, że Ty nie możesz dać się wodzić za nos szatanowi, lecz przez Twoją decyzję przebaczenia pozwolić Bogu działać.

Myśl ślubna

Podzielę się myślą, która mi przyszła do głowy w trakcie wczorajszego ślubu. Ktoś może stwierdzić, że nic w tym ciekawego, czy odkrywczego, ale może niektórym da do myślenia, albo „sprzedawania” innym.
Życie ludzkie, niezależnie od tego, jak się wydaje, jest naznaczone krzyżem. Może rzadko pamiętają o tym młodzi ludzie, którzy są zdrowi, rozpoczynają swoją karierę zawodową, a przy okazji mają argumenty (pieniądze, władzę, wygląd), by zawrócić w głowie niejednej osobie o przeciwnej płci. Jednakże różnych trudnych doświadczeń człowiek nie uniknie. A wielokrotnie też jest tak, że człowiek w przypadku problemu i nieradzenia sobie z nim ucieka – dlatego też wiele związków ludzi się rozpada. Są nieraz takie problemy, których nie da się samemu dźwigać. Nie wierzę, żeby nawet największy siłacz był w stanie wnieść po schodach dosyć ciężkie łóżko, a dwie osoby, sporo słabsze powinny sobie w miarę łatwo poradzić. Dlatego właśnie Bóg stawia na naszej drodze innych ludzi, by pomagali nam te ciężary dźwigać. Dlatego też Bóg daje mężczyźnie żonę, a kobiecie męża. 
Tyle tylko, że nieraz są ciężary, których ani jeden człowiek, ani dwoje ludzi, a nawet miliony ludzi na świecie nie mogą unieść. Jednak to, co dla ludzi jest niemożliwe, nie jest niemożliwe dla Boga. I dlatego nie wystarczy zwyczajny związek mężczyzny i kobiety, by tworzyć rodzinę na całe życie, ale potrzebny jest Bóg, który pomoże te wielkie ciężary dźwigać. I dlatego Bóg ustanowił sakrament małżeństwa, aby dwoje ludzi prowadzało się nawzajem do Boga, a On, by ich wspierał i umacniał w tym wszystkim, czego sami z siebie nie są w stanie uczynić. Przy czym może to dotyczyć tak zmagania się z cierpieniami, chorobami, ale także np. zespolenia dwojga zupełnie innych ludzi tak ściśle, że nikt nie jest w stanie tego zniszczyć.
W sumie można by tu zakończyć, ale dodam w swoim stylu: Nie wystarczy jednokrotne zjednoczenie z Bogiem w trakcie ceremonii ślubnej, a potrzeba stale prosić Boga o umocnienie i zjednoczenie w systematycznym życiu wiarą oraz przyjmować Komunię świętą, która jednoczy nie tylko z Bogiem, ale także i ludźmi. Wszak to Komunia Święta jest Sakramentem Miłości, a małżeństwo jest „tylko” sakramentem, który wspiera ludzi w pełnym zjednoczeniu z Bogiem i prowadzi do Komunii z Nim.

Trudna prawda

Czasami wkurzam się na siebie i na swoją wiarę. Przecież już tak dobrze szło, przecież już wszystko wskazywało na to, że już prosto do… np. świętości. I, że będę mógł razem z Chrystusem cieszyć się z tego, jak wielkie rzeczy się dzieją, a ludzie wokół się nawracają. A tu zaraz okazuje się, że to kicha. I uświadamiam sobie, że przede mną jeszcze długa droga do świętości. 
Dziś po lekturze Ewangelii stwierdzam, że chyba nie powinno mnie to dziwić. Jakub i Jan byli już tak blisko (w ich mniemaniu) Jezusa, że chcieli zasiadać po prawicy i lewicy Chrystusa w Królestwie Niebieskim. Chyba za bardzo uwierzyli we własne siły, albo… Albo po prostu po raz kolejny odezwało się w ich sercach wewnętrzne, próżne myślenie, które od dzieciństwa tkwiło w zakamarkach ich serca. 
My, stojący z boku dostrzegamy, jak żałosne są ich pragnienia w stosunku do tego, o czym Jezus mówił (o Jego męce). Ale wypowiedzenie tego, chociaż spotkało się z krytyką, pomogło im poznać prawdę o nich samych i przygotować na doświadczenie wyzwalającej Prawdy. 
Z nami często jest jak i z Jakubem i Janem. Mamy swoje plany, które nam się wydają wielkimi, a są bardzo żałosne. Są też nasze problemy, bądź rany, do których nie chcemy się przyznać. Wypowiedzenie ich przed Jezusem, a także przed osobą stojącą z boku (np. kierownikiem duchowym) pomaga zobiektywizować i poznać bardziej prawdę o sobie samym. Dopiero ta, coraz bardziej poznana prawda (która nieraz boli, podobnie jak zapewne w przypadku apostołów), pozwala przygotować na radość zmartwychwstania i otwarcie się na przychodzącego Ducha Świętego.
Jakie stąd wnioski? Szukajmy Jezusa i bezinteresownej z Nim relacji. A jeśli jednak coś nas gryzie, a może czujemy, że jest to niewłaściwe pragnienie, nazwijmy to po imieniu. Warto także inne pragnienia zwerbalizować. Przyznajmy się do tego nie tylko przed Chrystusem, ale przed sobą samym i kimś stojącym z boku, aby poznać prawdę, która wyzwala. 
Pamiętajmy, prawda, choćby była jak najboleśniejsza, pozostanie prawdą i prowadzi do ostatecznej Prawdy. Trudno być wolnym, a przez to otwartym na Chrystusa, jeżeli mamy w sercu jakąś myśl, bądź pragnienie, do których boimy się przyznać. Jeśli nie jesteśmy w stanie się do czegoś przyznać, to znaczy, że ta prawda nas zniewala. A więc nie jest to Boża prawda, tylko zafałszowana przez szatana. Od takiej trzeba jak najszybciej uciec.

(Nie) Wszystko mi wolno

Dziś Święto Niepodległości. Dzień, w którym wspominamy moment, gdy Polska odzyskała wolność. Ważne było to wydarzenie. Pragniemy być wolni, bo prawdziwa wolność jest darem od Boga dla nas. To czyni nas prawdziwymi ludźmi i wyróżnia spośród innych ziemskich stworzeń. Także „ku wolności wyswobodził nas Chrystus” (Ga 5,1). Zatem wolność jest mocno związana z Bogiem i z naszym człowieczeństwem. Zatem wydarzenia sprzed 92 lat pomogły odzyskać to, co się nam należy.
Ale z tą wolnością jest różnie. W tym roku była beatyfikacja ks. Popiełuszki. Trochę wcześniej mieliśmy szansę zobaczyć film „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Właśnie. Prawdziwa wolność, to ta wewnętrzna i nikt nam nie może jej odebrać, jeśli sami jej nie oddamy. Ponieważ wolność jest darem Boga, to dzięki łasce chrztu świętego jest ona strzeżona przez Stwórcę. Problem pojawia się, gdy człowiek sam odrzuca tę wolność. Jezus powiedział kiedyś ważne słowa: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu.” (J 8,34). Zatem nie można być wolnym, gdy się popełnia grzech. To grzech, który oddala nas od Boga, bądź definitywnie zrywa z Nim więź (grzech ciężki), powoduje, że ograniczamy możliwość korzystania z Jego darów – także prawdziwej wolności.
Ktoś powie – „przecież jeśli jestem wolny, to mogę robić, co mi się chce”. No właśnie niekoniecznie. Robienie co mi się chce, to niestety zezwierzęcenie. Przecież robienie co się chce, to robienie bez używania rozumu, bez refleksji. Prawdziwa wolność polega na świadomym wyborze. Robić, co się chce, to pozwolić, by zamiast rozumu wybory podejmowało nasze ciało, żądze, instynkt. A gdzie rozum i sumienie? Św. Paweł w cytowanym już tu przeze mnie liście do Galatów pisze: „powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału (Ga 5,13). 
Oczywiście – ktoś mógłby z tym wszystkich próbować polemizować. Może problem polega jednak na tym, że już jest na tyle zniewolony przez grzech, że nie jest w stanie inaczej myśleć. A może to nie sam grzech zniewala, co zniewala nas osobowo ten, który często mocno przyczynia się do naszych grzechów. Zniewolenie, czy opętanie demoniczne jest jak najbardziej prawdzie i możliwe. I z całą świadomością mogę się pod tym podpisać. Wszak z takimi osobami nieraz mam do czynienia. Człowiek, który odrzuca moc Boga i żyje w notorycznym grzechu może zostać zniewolony. A jeszcze bardziej jest to możliwe, gdy świadomie  sięga po moc ponadludzką i nie Bożą. Znam ileś takich przypadków. I wierz mi, drogi czytelniku, że nie jest to fajna sprawa. Powiem szczerze, że już nieraz byłem przez osobę opętaną: pobity, pokopany, podrapany, pogryziony, opluty i zwyzywany. A, żeby jeszcze ktoś sobie nie pomyślał, że mowa jest o osobach chorych psychicznie, to także od takiej osoby usłyszałem kiedyś – przy innych ludziach – swoje grzechy z przeszłości. Choroba? Tak i to poważna, ale nie psychiczna, tylko duchowa. I taka osoba, która w swoim czasie czuła się bardzo wolna grzesząc, uświadamia sobie, jak fałszywa to była wolność i jak bardzo prowadzi do zniewolenia.  To Bóg daje wolność i tylko życie zgodnie z Jego przykazaniami i Jego prawdą pozwala w prawdziwej wolności żyć.
Zacząłem od Święta Niepodległości i do niego pod koniec wrócę. Polska w XVIII wieku straciła wolność, bo pewne Boże i dobre wartości zostały przesłonięte przez prywatne żądze ówczesnych Polaków – czy to pragnienie posiadania ponad stan, czy sprzedawania kraju przez zaspokajanie swoich żądz w objęciach królowej innego kraju, czy też walki, które zamiast łączyć, Polaków dzieliły. Ktoś mógłby w tym momencie zapytać: „A gdzie w tym wszystkim był i jest Bóg?” On cały czas był. Tyle tylko, że On szanuje naszą wolę. Jeśli człowiek wbrew nawoływaniu Boga idzie własną drogą, potrafi wiele stracić. Bóg dopuszcza takie sytuacje, aby uświadomić ludziom, jak bardzo jest On potrzebny. Zniewolenie będące konsekwencją trwania w grzechu, może być na tyle poważne i ciężkie, że nieraz trzeba długo z niego wychodzić, po drodze uświadamiając sobie, jak ważne są pewne wartości, z Bogiem na czele. I niech to święto (a także cały ten post) będzie dla każdego z nas momentem uświadomienia sobie, jak nie warto żyć w sprzeczności z tym, co Bóg mówi – czy to na gruncie całego narodu, czy własnego życia. Może to się źle skończyć. A powrót do prawdziwej wolności może być bardzo długi i strasznie trudny. 
Niech puentą tego będzie kolejny cytat św. Pawła: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę. (1Kor 6,12)