Archiwum kategorii: Homilie

Homilia z 30.11.2008.

Wezwanie do chorego. Ciężki stan. Przy łóżku żona, kilkoro najbliższych osób. Smutek, płacz. Zapewne ostatnie godziny życia. Świadomość umierania bliskiej osoby jest straszna. Zrobiłem, co byłem w stanie. Udzieliłem odpustu zupełnego na godzinę śmierci, starałem się podnieść na duchu bliskich i wróciłem do siebie powierzając w modlitwie chorego. W domu została rodzina. To teraz od nich dużo zależy – od tego, jak będą czuwać przy łóżku chorego. Mam świadomość, że sakrament chorych często pomaga, także wyzdrowieć, ale bardzo dużo zależy od wiary, przede wszystkim chorego. Jednakże ewangeliczna scena uzdrowienia paralityka pokazuje, że wielkie znaczenie ma także wiara osób, które będą czuwać przy jego łóżku. 
Wytrwałe czuwanie przy chorym jest dla wielu z nas przykładem tego, do czego wzywa nas Jezus w Ewangelii. Każdy z nas kiedyś stanie na Sądzie Bożym i będzie musiał rozliczyć się z własnego życia. Ale to od naszej postawy zależy, jak będziemy wyglądali w oczach Boga. Warto mieć świadomość, że Stwórca nas zna, bardziej niż my samych siebie. I nie będzie nas rozliczał z rzeczy, które od nas nie zależą – wszak stworzył nas z naszymi ograniczeniami. Jednak to, czego pragnie, to abyśmy czujnie i wytrwale wyczekiwali spotkania ze Zbawicielem – czy to przy końcu świata, czy w momencie naszej śmierci. A nikt nie wie, kiedy taka chwila nastąpi. 
Mamy czuwać. Może warto się zastanowić, do czego nas wzywa nasz Pan. Połączenie w Ewangelii słów „czuwajcie” i „uważajcie” zwraca naszą uwagę na niebezpieczeństwo na nas czyhające. Tym niebezpieczeństwem w znaczeniu wiecznym nie są nawet jakieś choroby, tragedie życiowe, czy wypadki na ulicach. Sporo gorsze niebezpieczeństwo może dotyczyć naszego życia duchowego. Święty Piotr w swoim liście mówi: „Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć.” (1 P 5,8). Szatan zrobi wszystko, aby odciągnąć nas od miłującego Boga i po naszej śmierci poprowadzić nas ku potępieniu. Nasze czuwanie ma zatem służyć temu, aby nie dać się zaskoczyć i poprzez swoje życie w bliskości Boga dojść do życia wiecznego. 
W naszym zmaganiu się z grzechami i atakami Złego nie możemy jednak liczyć tylko na własne siły. Jezus w trakcie Ostatniej Wieczerzy mówił: „beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5). Nie możemy zatem bez Jezusa ani dojść do nieba, ani zwyciężyć z grzechem. Jezus w tym samym zdaniu używa synonimu czuwania, mówi: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity”. (J 15,5). Trwać, podobnie jak czuwać, należy nieustannie. To trwanie w Chrystusie otwiera nam drogę do nieba i daje życie wieczne. Sam Zbawiciel o tym mówi w mowie o chlebie życia. Mówi też tam, że „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim” (J 6, 56). Nie da się zatem trwać, a przez to czuwać, bez nieustannego karmienia się Eucharystią. To jest pokarm dający życie wieczne i od niego zależy także skuteczność naszej walki duchowej. 
Moi drodzy! Zaczyna się Adwent. Okres przygotowanie na przyjście Zbawiciela. Niech ten czas przypomni nam potrzebę nieustannego i wiernego trwania przy Chrystusie, walki z grzechem i czuwania na posterunku wiary. Pamiętajmy, że naszą ochroną powinien być sam Jezus Chrystus i Jego Eucharystyczne Ciało. Dlatego winniśmy stale się nawracać, aby nie przegapić ważnego momentu spotkania z Bogiem.

Homilia z 23.11.2008.

„Proszę księdza, piekła nie ma. A największym farmazonem, który głosi Kościół jest to, że człowiek może zostać opętany przez złego ducha”. Te słowa usłyszałem w mijającym tygodniu od jednej z uczennic na lekcji religii. Wprawdzie nikt nam nie każe wierzyć w szatana, a wręcz przeciwnie – w Boga, to niewiara w istnienie diabła i piekła, przeczy słowom Jezusa z dzisiejszej Ewangelii. A zatem człowiek wierzący Chrystusowi powinien wierzyć także w istnienie złego ducha.
Niestety zaprzeczanie istnienia diabła źle świadczy o naszej wierze. Do tego, że musi istnieć Istota Najwyższa, którą uznajemy jako Boga, da się dojść na podstawie rozumu. Trudno zatem chrześcijaństwem nazwać tylko wiarę w istnienie Boga. Prawdziwa wiara musi przekładać się na „coś” więcej. Nasze wątpliwości co do istnienia piekła potwierdzają, że nie bardzo wierzymy Pismu Świętemu oraz niejako okazujemy się nie być lepszymi niż sam szatan. Święty Jakub pisze w swoim liście: „Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz – lecz także i złe duchy wierzą i drżą” (Jk 2,19). Paradoksalnie może się okazać, że wiara złego ducha może nas wiele nauczyć. Rozmawiałem kiedyś z egzorcystą, który opowiadał, jak w trakcie egzorcyzmu człowiek opętany wił się po podłodze do czasu, gdy wszedł kapłan z Najświętszym Sakramentem. W tym momencie zły duch przemówił przez opętanego: „Nigdy się Tobie nie pokłonię”. Jakże często my nie jesteśmy w stanie z wiarą uznać Boga w Eucharystii, a jakże wymowne uznanie świętości Boga pod postacią chleba, przez złego ducha. Kiedyś jedna kobieta będąca świadkiem egzorcyzmu stwierdziła, że w ciągu kilkudziesięciu minut przeżyła największe rekolekcje, widząc jak zaciekle szatan walczył, aby nie wyjść z człowieka pod wpływem modlitwy egzorcysty. 
Szatan naprawdę istnieje i prawdziwie człowiek może zostać przez niego opętany. Często jest to możliwe, gdy człowiek zwraca się ku mocom innym niż Bóg. Nie musi tu nawet chodzić o jakieś bezpośrednie zwracanie się ku księciu ciemności, ale np. poprzez szukanie wiedzy o przyszłości za pomocą wróżek, horoskopów, wahadełek. Przyczyną opętania bywa nieraz korzystanie z. tzw. medycyny naturalnej oraz przedmiotów, które sięgają po moc inną niż Boża, albo w sposób niezgodny z Bożymi przykazaniami. Sięgnięcie po rzeczy wykraczające ponad naturę, przeczy pierwszemu przykazaniu do takiego stopnia, że niemalże Panem przestaje być Jezus, a staje się nim zły duch. Bywa tak, że człowiek nie jest w stanie szczerze powiedzieć kluczowych dla naszej wiary słów „Jezus jest Panem” (Rz 10,9), albo uznać Jezusa Chrystusa za króla swojego, naszego narodu bądź całego wszechświata. 
Tajemnica dzisiejszego dnia jest bardzo niemiła dla szatana z dwóch powodów. Złemu duchowi bardzo zależy, aby ludzie przestali wierzyć w jego istnienie, a Jezus wyraźnie o tym w Ewangelii mówi. Szatan także bardzo nie chce uznać wyższości Jezusa nad sobą. Szatan – ojciec kłamstwa i pychy – był i będzie przy końcu świata kolejny raz pokonany przez Jezusa – pełnego prawdy, pokory i miłości. 
To właśnie te trzy cechy pomagają nam walczyć ze złym duchem i uniknąć kary piekła. W naszym życiu powinniśmy z pokorą szukać prawdy o sobie, a także prawdy, że tylko Jezus jest Panem i tylko On może nas zbawić. Potrzeba nam także Miłości – tej Bożej – pełnej miłosierdzia. Trzeba mieć świadomość, że nie możliwe byłoby nasze zbawienie, gdyby nie miłosierdzie Boże oraz Jego bezgraniczna i bezinteresowna miłość, aż po krzyż. Potrzebne jest nam Boże miłosierdzie. Jednakże nie możemy zapominać o jednej bardzo ważnej rzeczy – o słowach, które wypowiedział Jezus – „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Jeśli chcemy doświadczyć Bożego miłosierdzia i być zbawionymi, sami musimy okazywać innym miłosierdzie. To, o czym Jezus mówi w dzisiejszej Ewangelii, to nic innego, jak uczynki miłosierdzia. Musimy zatem pamiętać: Jeśli chcemy dostąpić zbawienia, nie da się tego osiągnąć, jeśli nie będziemy miłosierni względem naszych bliźnich, a także jeśli nie będziemy wierzyli w to wszystko, co mówi Pismo Święte oraz jeśli nasza wiara nie będzie przekładała się na konkretne działanie w życiu.

Homilia z 16.11.2008.

Kolejna homilia sprzed 3 lat.  Zapraszam do lektury.
Ehh… Jak ona pięknie śpiewała, jaki głos? Dlaczego Klaudia musiała odpaść? Co jakiś czas słyszę takie pytania osób oglądających program „Mam talent”. W tych nostalgicznych pytaniach nieraz wyczuwam nutkę porównywania się, pewnej tęsknoty za talentem, które ta czy inna „gwiazdka” niewątpliwie posiada. Dlaczego inni mają lepiej od nas? Dlaczego Pan Bóg tak różnie rozdaje talenty? Wydawać by się mogło, że nam – wierzącym, pełniącym wolę Boga, powinno przypaść więcej niż tym, którzy swoim życiem wyśmiewają podstawowe zasady moralne. 
Poniekąd nie ma na to dobrej, jednoznacznej odpowiedzi. Chociaż nie do końca jest tak. W dzisiejszej Ewangelii słyszymy przypowieść o talentach, w której padają słowa: „jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności”. Bardzo ważne są te ostatnie słowa. Bóg wie, co jesteśmy w stanie uczynić oraz jak wykorzystać powierzone nam dobra i tak odpowiednio udziela. I wcale nie jest prawdą, że ten, kto dostaje więcej ma łatwiej. Ileż to było różnych gwiazd show biznesu, których życie tragicznie się zakończyło? A myślę, że nie jest to najlepsze rozwiązanie dla człowieka. Wprawdzie dla wielu młodych ludzi hasło „żyj szybko, kochaj mocno, umieraj młodo” może wydawać się dewizą życiową, to jednak nie jest to sposób na szczęśliwe życie. 
Trzeba mieć też świadomość, że Bóg kiedyś będzie nas rozliczał z tego, co otrzymaliśmy. A Jezus kiedyś powiedział „komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie” (Łk 12,48). I może się okazać, że ten, kto miał mniej otrzyma lepszą nagrodę niż ten, kto ma wiele. Warto zauważyć, że Pan z dzisiejszej Ewangelii prawie tak samo potraktował tego, co miał pięć talentów i tego, co miał dwa. Bogu nie chodzi o to, abyśmy byli najlepszymi ludźmi na świecie, ale abyśmy dobrze wykorzystali te dobra, które On nam dał. Sporo ważniejsze jest, czy dobrze wykorzystujemy to, co otrzymaliśmy, niż to, jak wiele udało nam się osiągnąć. Przecież Pan Bóg wie, co możemy osiągnąć. Ba… wie nawet, ile osiągniemy. Chce jednak, abyśmy przez całe życie poznawali, co Bóg nam daje, za to wszystko dziękowali i wykorzystywali dla dobra swojego i na chwałę Bożą. 
W swoim życiu kapłańskim wyraźnie zauważam, jak trafne jest sformułowanie, że Bóg rozdziela talenty w zależności od naszych zdolności. Widzę, że pewne rzeczy Pan Bóg mi dodaje wtedy, gdy jestem na to gotów. Co jakiś czas dostrzegam w sobie nowe dary i charyzmaty i sam się sobą zaskakuję, Myślę jednak, że gdybym to wszystko poznał sporo wcześniej, to mogłoby mnie to albo przerosnąć, albo mogłaby nawet „woda sodowa uderzyć do głowy”, co pewno byłoby łatwym łupem dla złego ducha w walce przeciwko mnie i osobom mi powierzonym. Coraz bardziej dostrzegam, jak ważnym jest dojrzewanie do pewnych spraw. Pan Bóg daje nam tyle wiary i tyle łaski, na ile jesteśmy w stanie to wykorzystać. To od nas zależy, na ile, współpracując z tą łaską, zabiegamy o więcej i wzrastamy w wierze. 
Oczywiście – mówiąc o dobrach duchowych otrzymanych od Boga – nie kojarzymy z talentami. Zapewne nie mógłbym występować w programie „Mam talent”, ale chyba właśnie o to chodzi. Każdy z nas ma różne dary i talenty. Nieraz to będą szczególne dary artystyczne, czy sportowe, ale sporo ważniejsze są dla nas te dary duchowe. A te zewnętrznie zauważane talenty mają służyć temu, abyśmy potrafili zadziwić się nad majestatem Boga i doświadczyli tego, że Bóg nas nie opuszcza.
Potrzeba nam także pamiętać, że Bóg nie daje nam talentów tak po prostu, abyśmy byli sławni na ziemi. Bóg ma w tym jasno określony cel. Tym celem jest nasze zbawienie, a także dobro ludzi wokół nas. W ten sposób nasze talenty należałoby traktować jako charyzmaty, które służą wspólnocie. Po to Bóg nam daje dary, abyśmy mogli sobie nawzajem służyć, poprzez to okazywać miłość i prowadzić się ku świętości. Za tydzień w Ewangelii będziemy słyszeli scenę Sądu Ostatecznego, podczas której Jezus będzie pytał o nasze czyny miłości. To właśnie po to od Boga otrzymujemy różne dary i talenty, abyśmy poprzez czyny miłości mogli z czystym sercem stanąć przed Panem w Dniu Sądu Pańskiego.

Homilia z 9.11.2008.

W minioną niedzielę nie umieściłem na blogu homilii. Trudno mi jest spisywać głoszoną przez siebie Ewangelię. Nie umieściłem także homilii z gazetki sprzed 3 lat, bo wtedy niedziela przypadała 9 listopada. Tegoż dnia przeżywamy dosyć ważne święto – Rocznicy Poświęcenia Bazyliki Laterańskiej – czyli najważniejszego kościoła w świecie. To święto należy do jednego z tzw. Świąt Pańskich, które jest ogólnie ważniejsze niż niedziela i 3 lata temu to liturgia z tego święta była użyta, a nie z 32. niedzieli zwykłej. Z racji na to, że dziś przypada wspomniane święto, pozwolę sobie umieścić tamtą homilię sprzed 3 lat.
„Niestety, nie mogę dać Ci rozgrzeszenia”. To chyba najtrudniejsze słowa, które jako kapłan jestem nieraz zmuszony wypowiedzieć. Spowiadając staram się walczyć o możliwość udzielenia rozgrzeszenia, a przynajmniej szukać jakiegoś rozwiązania, tak, aby przekonać penitenta że z jego skruchą „jest coś nie tak” i że warto podejść inaczej do całej kwestii nawrócenia. Decyzja o nieudzieleniu rozgrzeszenia jest dla mnie, jako kapłana, bardzo trudną, bo zawsze pozostaje obawa, że osoba odchodząca od konfesjonału bez rozgrzeszenia, nigdy już do niego nie wróci. Chciałoby się tutaj być dobrym wujkiem i pokazać serce, które wszystko wybacza. A jednak nie zawsze można. 
Mam, niestety, świadomość, że iluśtam ludzi odchodzi od Kościoła z powodu problemów ze spowiedzią. Nieraz jedna spowiedź potrafi zmienić całe życie i albo może pomóc się nawrócić, albo spowodować, że następnej spowiedzi długo nie będzie. Jako kapłan, nie chciałbym nigdy się odwracać człowieka od konfesjonału. Lubię spowiadać – szczególnie te osoby, które mają prawdziwą potrzebę doświadczyć uzdrawiającej mocy Bożego Miłosierdzia. Niekoniecznie jednak lubię takie spowiedzi, kiedy człowiek przychodzi do spowiedzi okazjonalnie (po podpis lub od święta) bez poważniejszej refleksji nad swoim życiem, bądź z przekonaniem, że idzie tylko dla tradycji, nie czując potrzeby przemiany duchowej. 
Problem z odmową rozgrzeszenia pojawia się chyba głównie wtedy, gdy penitentowi brakuje głębszej refleksji nad swoim życiem, bądź gdy brakuje mu chęci do współpracy z Bogiem poprzez zerwanie z grzechem. Zawsze w takich momentach pozostaje mi wątpliwość – jak zareagować?, co powiedzieć?, rozgrzeszyć, czy nie rozgrzeszać? Argumentem, którego ludzie używają przeciwko mnie bywają słowa „Bóg przebacza, a ksiądz nie chce przebaczyć” Dla mnie – kapłana, który ma być tylko sługą i narzędziem w ręku Syna Bożego, a nie panem wobec swoich parafian, takie słowa powinny dać mi do myślenia. I nieraz dają. Jednak refleksja nad dzisiejszą Ewangelią pokazuje, że wielokrotnie mam rację. Jezus, którego Pismo św. nazywa barankiem bez skazy, idzie do świątyni i przepędza kupców, rozrzuca, rozwala. Czytając Ewangelię może pojawić się nawet pytanie o dobroć i miłość Jezusa. A jednak… Dobry i miłujący człowiek, to nie ten, który zawsze na wszystko pozwala. Dobry człowiek, to ten, który dba o to, co naprawdę dobre – czyli Boże. Kapłan – naśladujący Chrystusa – musi nieraz użyć słów, czy zachować się w sposób wydawało by się niezbyt miły, aby zwrócić uwagę, że ktoś działa źle i czyni sobie lub innym szkodę. Ksiądz, gdyby dał penitentowi rozgrzeszenie wiedząc, że się mu ono nie należy, po pierwsze zapewne nie uchroniłby penitenta przed potępieniem, a po drugie wziąłby na siebie konsekwencje tego wszystkiego. Nie udzielenie rozgrzeszenia jest często bardzo wyraźnym znakiem dla penitenta, że jego życie idzie w złym kierunku i potrzeba je zmienić. Lepiej jest, aby człowiek odchodząc od konfesjonału miał świadomość, że potrzebuje zmiany, a nie dowiedział się o swoim niewłaściwym życiu dopiero na Sądzie Bożym, kiedy będzie już za późno. Oczywiście w konfesjonale ksiądz ma obowiązek wyjaśnić dlaczego nie daje rozgrzeszenia. Nie może także obrażać człowieka, lecz mimo wszystko ukazać mu Bożą miłość, która troszczy się o dobro duchowe i życie wieczne człowieka. 
Problemem, który często jest powodem nie udzielenia rozgrzeszenia, jest niewłaściwe rozumienie wolności w kontekście 6. Przykazania. Człowiekowi wydaje się nieraz, że jest na tyle wolny, że może robić to wszystko, co mu się żywnie podoba. Taka osoba traktuje księdza (i poniekąd Boga), jako tego, który ogranicza wolność. Wolność rzeczywiście jest wielkim darem od naszego Stwórcy, ale nie możemy zapominać, że jest nam dana między innymi po to, abyśmy sami wybrali Jezusa jako Pana i idąc Jego drogami doszli do zbawienia. Nie możemy zapominać, że tak jak w drugim czytaniu pisze św. Paweł jesteśmy świątyniami Boga i mieszka w nas Duch Święty. Nasze ciała jako świątynie mają służyć oddawaniu czci Bogu. Płciowość, którą jako wielki dar otrzymaliśmy od Boga, ma służyć pełniejszemu zjednoczeniu męża i żony i tworzeniu komunii na wzór tej, która jest w Trójcy Świętej. Seks, który nie jest związany z pełnym oddaniem na całe życie (poza małżeństwem, bądź korzystając z antykoncepcji) nie będzie wyrazem takiej miłości. Godzi on w świętość naszego ciała. Warto mieć tego świadomość. A kiedy ksiądz – czy to w spowiedzi, czy kiedykolwiek indziej – zwraca na to uwagę, to potraktujmy jako wezwanie do prawdziwej miłości i świętości, a nie czepianie się. 
Moi drodzy! Ksiądz jak każdy człowiek jest grzeszny, a przez to nie zawsze właściwie potrafi zareagować. Jednocześnie my nie zawsze jesteśmy w stanie zrozumieć jakie są intencje działania księdza. Nie oburzajmy się jednak na to, co słyszymy od kapłana, ale próbujmy, zastanawiając się nad swoim życiem, dojść do pełnego spotkania z Bogiem w wieczności. Aby tego dokonać żyjmy tak święcie, jak na świątynię Boga przystało.

(Nie) tylko dla kapłanów – homilia

Trzy lata temu w gazetce parafialnej pojawiła się homilia związana z uroczystością Wszystkich Świętych. Na tym blogu można ją znaleźć jako „Bardzo osobiste wspomnienie”. Umieszczam tutaj homilię, którą prawdopodobnie wygłoszę dziś na Mszy św. Nigdy homilii sobie nie piszę i głoszę z głowy, więc trudno powiedzieć, co ostatecznie zostanie wygłoszone. Na wszelki wypadek wyjaśniam, że w naszej parafii jest liturgia z 31. niedzieli zwykłej, a nie z uroczystości poświęcenia kościoła.
Wczytując się w dzisiejszą liturgię słowa, można by dojść do wniosku, że nie powinienem głosić homilii na Mszy świętej z ludem. Powinienem spotkać się z braćmi w kapłaństwie i po prostu mocno wyartykułować treści z pierwszego czytania i Ewangelii. Krytyka kapłanów i ludzi stojących na czele wierzących jest w dzisiejszej liturgii tak mocna, że wypadałoby się schować za szafę i w ciszy własnego serca przemyśleć swoje postępowanie. Oczywiście są trochę inne czasy i pewno dzisiejsze treści można by przełożyć na przykłady innych negatywnych zachowań osób duchownych, ale myślę, że jest wielu księży, którzy nie chcieli by słuchać dzisiejszych czytań. Inna rzecz jest taka, że boję się, iż owi duchowni mogą sobie nie zdawać sprawę, że to o nich mowa. Człowiek, który sam się wywyższa, często nie zauważa, że ma problem i zasługuje na poniżenie.
Te słowa nawiązujące do poniżenia, a znajdujące się na końcu dzisiejszej Ewangelii, mówią o pokorze. Warto sobie wyjaśnić, że bycie pokornym wcale nie oznacza bycia człowieka, który daje się wszystkim poniżać, który nie ma swojego zdania i w ogóle powinien przepraszać, że żyje. Pokora, to nie jest bezsensowne udawanie, że jest się małym, ale stawanie w prawdzie oraz gotowość służby i stawania się małym w oczach świata. Człowiek pokorny to ten, który zna swoją godność, ale zna także prawdę o sobie – że wprawdzie przed Bogiem wydaje się niemalże prochem, to jednak w oczach Boga jest wielki gdy żyje „na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mt 20,28). 
Znając treści Pisma Świętego, można stwierdzić, że taką pokorą najwyraźniej wyróżniał się święty Paweł. Mówiąc o niekoniecznie właściwym podejściu osób duchownych do realizacji Bożego powołania, trzeba także spojrzeć na postać tegoż Apostoła Narodów. Dzisiejsza liturgia przedstawia fragment Listu do Tesaloniczan. Wprawdzie wydawać by się mogło, że słowa Pawła są pewnego rodzaju chwaleniem się, to jednak są formą dziękczynienia, chwalenia Boga i prośby o miłość. Wspominana pokora świętego Pawła przekonuje mnie, że słowa z dzisiejszego drugiego czytania odzwierciedlają prawdę. Apostoł narodów jawi się „jak matka troskliwe opiekująca się swoimi dziećmi”. Jego postawa pełna jest życzliwości, poświęcenia oraz pragnienia, by nie być ciężarem. Niewątpliwie postawa autora tegoż czytania jest przykładem do naśladowania dla każdego Apostoła – każdego, kto jest kapłanem i ojcem duchowym dla wiernych. 
Konfrontując ze sobą drugie czytanie z pozostałą częścią liturgii słowa, każdy duchowny powinien zrobić solidny rachunek sumienia, do kogo mu bliżej. Te wszystkie fragmenty Pisma Świętego są naprawdę dobrym punktem wyjścia do refleksji w trakcie rekolekcji kapłańskich, a inni teoretycznie nie muszą tego słuchać. Dlatego na wstępie tej homilii dałem do zrozumienia, że w ogóle nie powinienem głosić dziś homilii świeckim. Prawda jest jednak taka, że według Prawa Kanonicznego mam obowiązek wygłosić dziś homilię. Ale nie tylko robię to z obowiązku. I jest ku temu kilka powodów. Pierwszym może być kwestia powszechnego kapłaństwa. Każdy z nas uczestniczy w Chrystusowym kapłaństwie na mocy sakramentu Chrztu świętego i teoretycznie może być adresatem dzisiejszej liturgii słowa – tak krytyki niewłaściwych postaw, jak i pochwały postawy podobnej do świętego Pawła. 
Drugi argument wynika bezpośrednio z samej liturgii. Jezus mówi: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą”. W tym samym momencie, gdy Jezus tak krytykuje uczonych w Piśmie i faryzeuszy, nakazuje ich słuchać. To Bóg powołuje ludzi na odpowiednie urzędy i stawia na czele ludzi. I chociaż ma świadomość, że nieraz sprzeniewierzają się swojemu powołaniu, nadal nimi kieruje i poprzez posłuszeństwo im prowadzi wiernych do świętości. Tym bardziej, że św. Paweł pisze: „przyjęliście słowo Boże usłyszane od nas […] nie jako słowo ludzkie, ale jak jest naprawdę, jako słowo Boga, który działa w was wierzących”. To są bardzo ważne i dużo mówiące słowa. To Bóg mówi przez swoich kapłanów, a nam pozostaje to przyjąć. 
Z tego argumentu wynika także i trzeci: Warto zauważyć, że już w starożytnych czasach byli różni duchowni i nie można przekreślać, nawet najgorszych w naszych oczach, a raczej wspierać, motywować i przede wszystkim za nich modlić. Oni są wybrani przez Boga i niezależnie, jak bardzo się sprzeniewierzyli swojemu powołaniu, Bóg nadal może czynić przez nich wielkie rzeczy i prowadzić nas do siebie. A nam pozostaje nie wywyższać się nad innych, lecz z pokorą przyjmować tę trudną nieraz prawdę i prosić Boga, by przemienił swoje sługi i dał im, także mi, gorliwość podobną do tej, którą miał św. Paweł.