Dziś wcześniej wróciłem z kolędy, więc może coś napiszę… Plan tego posta pojawił się już 26 grudnia – czyli wtedy, gdy umieszczona poniżej myśl była punktem do wyjścia mojej ówczesnej homilii.
Rzadko oglądam telewizję. Ale wieczorem w pierwszy dzień świąt nie miałem żadnych planów, a wiedziałem, że często w święta można coś ciekawego zobaczyć. Wprawdzie czegoś innego się spodziewałem, to jednak trafiłem na film z serii „Piraci z Karaibów”.
W trakcie filmu jest scena, w której główny bohater – Jack Sparrow – wydobywa się z pewnego miejsca, które chyba było pewną wizją piekła. Musi on wraz ze statkiem i załogą wrócić do życia. Początkowo nie wiedzą oni, jak to zrobić, ale Sparrow wpada na pewien szalony pomysł. Trzeba było wywrócić okręt do góry nogami. Po ludzku wydaje się to zupełnym bezsensem, który może się skończyć zatopieniem całej załogi i zapewne statku. Po rozbujaniu „Czarnej Perły” udaje się wrócić do życia. Wszyscy są zadowoleni… No może poza dwoma piratami, którzy tak się przywiązali do statku, by z niego nie spaść, a po obróceniu się statku być skierowani głowami w dobrą stronę. U widza szalona postawa kapitana musiała wzbudzić podziw, a wspomniani dwaj marynarze wywołali zapewne śmiech.
Dlaczego o tym piszę? Uświadomiłem sobie, że opisana scena przypomina coś, co powinno charakteryzować chrześcijanina na początku drogi wiary. Naszym zadaniem jest przejść ze śmierci do życia. I aby to zrobić, trzeba być przynajmniej trochę szalonym (w ludzkim rozumieniu) i obrócić pewną rzeczywistość o 180 stopni. Nawet, jeśli w ludzkim rozumieniu może to grozić katastrofą. Boimy się tego i dlatego często trwamy w tym życiu, które daje mało szczęścia, a co najwyżej jego namiastki. A jeśli nawet pozwalamy, by Pan Bóg nas sam zmieniał, jesteśmy jak ci dwaj żałośni piraci, którzy tak się zabezpieczają różnymi swoimi nie-Bożymi pomysłami, że nie bardzo pozwalamy za bardzo Bogu działać. A nawet, gdy zadziała, to wydaje się nam, że to głupie działanie. Nie widzimy jednak, że to my w ten sposób stajemy się śmieszni.
Jeśli chcemy, by Bóg coś w nas zmienił, to pozwólmy Mu to tak zrobić, jak On chce. Nie blokujmy Jego działania względem nas przez swoje dziwne pomysły i grzechy. Przeciwnie sami pomóżmy Mu robiąc nieraz po ludzku coś szalonego, ale pełnego Bożej mądrości. A zobaczymy, że dopiero wtedy jak piękny jest świat i dostrzeżemy, że to wszystko, co zrobiliśmy miało ogromny sens.
Zastanawia mnie skąd ksiądz wie co jest Bożym pomysłem a co nie? Ja rozumiem, że osoba duchowna z założenia jest blisko Boga, ale nie sądzę aby miał ksiądz aż takie rozeznanie. Pomijam już fakt, że pomimo ogromnej sympatii do Jacka Sparrow, bycie jak on jest dla mnie totalnie „NIE-BOŻE”. Sparrow jest w dużej mierze egoistą, myśli przede wszystkim o sobie i własnym interesie, często jest gotowy
Oczywiście powinienem zaznaczyć, że tytuł posta jest z przymrużeniem oka. Chrześcijanin raczej nie powinien naśladować Jacka Sparrowa. A co najwyżej to, co wynika z tego posta – umieć zrobić coś po ludzku nierozumnego. Przypominam słowa z 1 Kor 2, które mówią, że pewne sprawy duchowe są dla ludzi zmysłowych "głupstwem". Czyli nieraz trzeba zrobić coś, co się głupstwem wydaje, by podążać
Wątpię w słuszność tej tezy. Idąc tym tropem mógłbym np. stoczyć się samochodem w przepaść. Ale od razu zaznaczam, że nie w celu zabicia się. Czyż to nie szalone? Chciałbym się tak właśnie odrodzić. Albo np. porzucić żonę, synka, pracę i iść do zamkniętego zakonu. Dostatecznie szalone? Czym jest to szaleństwo o którym ksiądz pisze? Bo dla mnie to ( bardzo przepraszam za to wyrażenie) to tylko
No… jeśli to co tu piszesz byłoby zgodne z wolą Bożą, to proszę bardzo. Tyle tylko, że ani samobójstwo, ani porzucenie rodziny takie nie jest. Odpowiedź można znaleźć w wypowiedzi św. Piotra z dnia Zesłania Ducha Świętego: "Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego. Bo dla was jest obietnica i
Zaznaczyłem, że nie byłoby to samobójstwo. Ponownie ocenia ksiądz co jest Boże a co nie. Zostawienie wszystkiego za sobą (w tym rodziny) i pójście za Jezusem (do zakonu) nie jest Boże? Ok. Ale z drugiej strony apostołowie zostawiali wszystko i za Jezusem szli. Ale to zapewne było Boże. <br />Ja nie będę polemizował z cytatami z Biblii. Nie wiem za bardzo jak ostatni cytat ma się do tego
Uwierzenie Bogu – wbrew nadziei bądź rozsądkowi – jest pewnego rodzaju szaleństwem. Zgoda na poczęcie i urodzenie kolejnego dziecka – jest pewnego rodzaju szaleństwem. Nie zgodzenie się na nieuczciwą pracę, mimo ryzyka utraty pracy i trudności na rynku pracy – jest też szaleństwem. Szaleństwem jest zaryzykowanie tego, co rozum mówi "bez sensu" i pójście za Chrystusem według tego, co
Pozostaje tylko pytanie: jak rozpoznać wolę Boga? Co zrobić, aby się "nie przywiązać" do statku? Teoretycznie można iść tropem – oszaleć i żyć z Jezusem i dla Jezusa – w końcu czytamy "Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana." Iz 55,8 i tak samym tropem idąc wg Słów Ewangelii wg św. Marka 10,29n – każdy kto zostawia wszystko dla
No… coś w tym jest. Aczkolwiek myślę, że jednak bardziej Bożym szaleństwem było nie przywiązywanie się do statku. Dlaczego? Jack Sparrow zaufał mapie – tzn. pewnemu "proroczemu" przesłaniu. Naszym odpowiednikiem tamtej mapy jest jednak Słowo Boże, a także chociażby nauczanie Kościoła. To też jest tak, że czym bliżej jesteśmy Chrystusa, tym bardziej nasze decyzje są zgodne z Jego wolą.
Jak najbardziej się zgadzam, że zaufanie Bogu jest sprawą kluczową. Jednocześnie mam też świadomość, że Pan Bóg dał mi rozum, właśnie po to, żeby z niego korzystać.<br />Mam pewność, że Słowo Boże jest najlepszym przewodnikiem, choć mam też pewność, że nie jestem nieomylna i mogę przesłanie w Nim zawarte, w pewnym momencie niewłaściwie interpretować.<br />Trudno też odnieść się do natchnień i